środa, 30 grudnia 2015

Mądrzy dorośli w szkole


Czego młodym ludziom najbardziej brakuje w szkole? Jakie są ich autentyczne potrzeby? Często nieuświadomione, ukryte, niewyrażalne... 

Zapewne brakuje im autonomii, obszaru pozwalającego na samorealizację, decydowanie o sobie, wytyczenie własnej ścieżki rozwojowej. Brakuje im także, przynajmniej w pewnym stopniu, poczucia sprawstwa, większego wpływu na sprawy wspólnoty, której są częścią. Brakuje im również przekonania o przekładalności treści realizowanych w szkole na codzienność, powiązania między tym, co robią w klasie z tym, co przyda im się w życiu, co określi ich doświadczenia poza placówką edukacyjną. 

Jednak najbardziej, w moim przekonaniu, brakuje im towarzystwa mądrych dorosłych. Szanujących i lubiących uczniów. Refleksyjnych i świadomych siebie. Pełnych pasji i potrafiących nią zarażać. Wymagających, ale i wyrozumiałych. Akceptujących błędy, jako naturalny etap rozwoju. 

Brakuje im dorosłych wzmacniających ich poczucie wartości i godności osobistej. Uczących, przez swoją postawę, szacunku do siebie i innych. 
Otwartych na dialog. Słuchających i słyszących. 

Brakuje im po prostu dorosłych, którzy pełniliby rolę prawdziwych autorytetów. 
Życzliwych i wspierających przewodników po chaotycznym świecie. Latarników sensu. Translatorów znaczeń. Młodym ludziom, postawionym przed niepokojącą tyranią wyboru, niezwykle takich osób potrzeba. Pójdą za nimi z entuzjazmem. 

Oczywiście nie chodzi o roboty zaprogramowane na idealność. Każdy ma swoje humory, nerwy, lęki czy fobie. Nosi bagaż rozczarowań. Zmaga się z niepowodzeniami. Nawet najbardziej empatycznemu dorosłemu zdarzy się zdenerwować, krzyknąć, ofuknąć dziecko. Nie ma to jednak większego znaczenia, jeśli uczniowie będą istotnie przekonani, że nauczyciel jest zawsze po ich stronie, że mogą na niego liczyć, że w nich wierzy niezależnie od decyzji, jakie zdarza im się podejmować. 

Kontakt z takimi dorosłymi daje młodym ludziom więcej niż godziny poświęcone na realizację programu, spędzone nad zadaniami domowymi, przeznaczone na dogłębną analizę treści podręcznika. Mogą wpłynąć na ich wybory życiowe. Zdeterminować sukces. Określić relacje, w jakie będą wchodzić w dorosłym życiu. Po latach spędzonych w szkole nie pamiętamy wszakże wiele z tego, co nam tam przekazywano. Pamiętamy ludzi i emocje, jakie wywoływali. 

Tomasz Tokarz







wtorek, 29 grudnia 2015

Wyprawy w głąb



Wielka przygoda kojarzy nam się z wyprawą w zewnętrzny świat, do nowego kraju, nowej kultury, nowej przestrzeni. Jednak najdalsza, najtrudniejsza i najbardziej fascynująca podróż prowadzi w głąb siebie. Często właśnie dotarcie do własnego wnętrza (myśli, emocji, lęków, fobii, uprzedzeń, blokad) jest czymś, czego najbardziej się obawiamy. Może okazać się prawdziwą konfrontacją z nieznanym. 

Tu czekają nas największe odkrycia. Tyle tu krętych i nieznanych dróg. Tyle przepaści, jaskini, zakamarków. Mrocznych, zaskakujących przestrzeni. Lądów nietkniętych ludzką myślą.

I trudno o przewodnika, mapę, kompas. Nie znajdziemy opcji „all inclusive”. Nikt nas w tym nie zastąpi. Sami musimy powyznaczać szlaki. Wytyczyć ścieżki. Zbudować mosty łączące nas w całość, w której można żyć.

Etapy wędrówki, której celem jest poznanie samego siebie są analogiczne do tych, które były udziałem wielkich odkrywców, które ujęte zostały w niezliczonych mitach i bajkach o herosach: życie w znanej rzeczywistości, kryzys, zew przygody, opór, pojawienie się mentora (inspiratora), przekroczenie progu, wejście w nowy świat, zetknięcie z przeszkodami, zejście do jaskini naszych lęków, porażka, cierpienie, poszukiwanie siły, powrót na drogę, odrodzenie, zwycięstwo, realizacja celu, powrót do domu.

Czy jednak odważymy się wejść na tę drogę bez szlaku? Czy znajdziemy siłę, by pójść na wyzwaniem? Czy nie przerazi nas mrok, który czai się w naszym wnętrzu?

"Człowiek wyruszył na spotkanie innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi" (Stanisław Lem)


Tomasz Tokarz

Nieskończone wersje nas


Mamy potrzebę ujednolicania, kategoryzowania, ramowania. Próbujemy zamknąć innych w jednym rozstrzygającym epitecie: „dobry', „zły”, „silny”, „słaby”, „nieśmiały”, „arogancki”, "zaradny", "niedorajda", "głupi", "mądry". Nadać znaczenie. Wyznaczyć rolę. Nazwać. Daje nam to złudzenie bezpieczeństwa. Już wiemy, jak jest... Takie łatki ciągną się za człowiekiem długo. Stygmatyzują. Ograniczają.
A przecież jesteśmy, jako ludzie, niezwykle złożeni – utkani z wielu, różnobarwnych nici. Każdy z nas jest oceanem, skrywającym miriady emocji i myśli. Składamy się z niepoliczalnych skrawków - obciążeń biologicznych, przekazów rodzinnych, przeżyć, doświadczeń, wyborów. 
Nie jesteśmy wewnętrzną jednością. Jest wielu nas w nas samych. Niezliczone wersje. Jesteśmy niekończącymi się wizjami w wielkim kalejdoskopie, do którego wciąż dokładamy nowe elementy.

Tomasz Tokarz

niedziela, 27 grudnia 2015

Siła schematów



Jeśli nie wychodzi nam kolejny związek (a przecież miał być tym wymarzonym), jeśli ponownie wchodzimy w toksyczną, męczącą relację (a przecież na początku było tak miło), jeśli nowy partner okazuje się niespodziewanie kopią poprzednika (a przecież wydawał się zupełnie inny: rozumiejący, szczery i lojalny) - to poszukując genezy porażek warto wyjść poza stereotypową reakcję w stylu: "wszyscy/wszystkie mężczyźni/kobiety są tacy/takie sami/same". 

Warto zastanowić się, czy przyczyny niepowodzeń nie leżą w nas samych. W skryptach, jakie mamy wdrukowane w głowie. W wytworzonych bezwiednie matrycach idealnego partnera. W koleinach, jakimi przywykliśmy podążać w relacjach. W zakorzenionych głęboko przyzwyczajeniach. W naszych niewyrażanych pragnieniach i tęsknotach, słabościach i lękach.

Jeśli nie poddamy refleksji przyczyn naszych działań, nie przerobimy podłoża naszych wyborów, nie przebadamy źródeł decyzji, które wpychają nas w określone modele i układy, jeśli wreszcie nie zmierzymy się z naszymi fobiami i strachami, to niechybnie doczekamy się powtórki z rozrywki. Nic bowiem nie przyciąga tak mocno, jak schematy.

Tomasz Tokarz

sobota, 26 grudnia 2015

Ku przepaści


Jeśli wydaje ci się, że ktoś zmierza w kierunku urwiska - ostrzeż go. Doradź inną drogę. Zaproponuj bezpieczniejszy szlak. Jeśli jednak będzie uparty, pozwól mu przejść. Zaakceptuj jego decyzję. Uszanuj wybór.

Może znajdzie ścieżkę między skałami, której nikt nie znał. Może uda mu się zbudować most nad przepaścią. Może zawróci z trasy bogatszy o doświadczenie. Może spojrzy w otchłań i dojrzeje (zanim otchłań zacznie patrzeć na niego). A może runie w dół... Trudno. Widocznie potrzebuje upaść na samo dno, by się ocknąć.

Tomasz Tokarz 

Przebaczyć


Mamy często żal do najbliższych. Że nie byli tacy, jak byśmy chcieli. Że nie dali nam tego, za czym tęskniliśmy. Że nie zrobili tego, czego potrzebowaliśmy. Taki żal zatruwa.

Zamiast kaleczyć się pretensjami można pomyśleć o tym inaczej. Nie byli – bo nie umieli. Nie dali – bo nie potrafili. Nie zrobili – bo nie mogli. Mieli swoje blokady, deficyty, trudności. Swoje paraliżujące lęki i fobie.

Spróbujmy przebaczyć. I sami obdarzać tym, czego nam brakowało - tych, których kochamy.

Tomasz Tokarz

piątek, 25 grudnia 2015

Zmienić człowieka


Zmagając się z trudnymi relacjami, często żywimy nadzieję, że nasz bliski (parter, rodzic, krewny, przyjaciel) się zmieni. Na próżno. Ludzie się w swej istocie nie zmieniają. Nie stają się z dnia na dzień innymi. Takimi, jakimi chcemy, by byli. Nie spełnią naszych oczekiwań. Nie dopasują się do wyobrażeń. Nie dostosują do matrycy, jaką wytworzyliśmy sobie w głowie. 

Nie jest możliwa transformacja dojrzałego człowieka, przekształcenie jego charakteru, konwersja określających go właściwości. Natury nie zresetujemy. Świadomość tego faktu pozwoli nam uniknąć wielu rozczarowań.

Nie oznacza to, że praca nad sobą nie ma sensu. Człowiek nie zmieni tego kim jest, ale może zmienić to, co z tym robi. Z posiadanego zestawu cech może zrobić różny użytek. Wykorzystać potencjał, jaki posiada na wiele sposobów. Może lepiej poznać siebie. I zaakceptować. Spojrzeć głębiej i szerzej. 

Dzięki silnej woli, może uruchomić ukryte zasoby, które pozwolą stać mu się doskonalszą, szlachetniejszą, bardziej przyjazną innym wersją siebie. Może uaktywnić przytłumione dotąd składowe, dzięki którym będzie nam się z nim lepiej żyło. Może, jeśli mu naprawdę zależy, powstrzymać się od określonych zachowań, zredukować szkodliwe tendencje. Wymaga to ciężkiej pracy, cierpliwości, samozaparcia. Niemniej nagroda jest cenna: bardziej harmonijne życie, w zgodzie ze sobą i innymi jednocześnie.

Tomasz Tokarz

czwartek, 24 grudnia 2015

Materializm a samooocena


Badania ukazują, że poczucie niskiej wartości jest ściśle związane z materializmem. Następuje tu ciekawe sprzężenie zwrotne. Im niższe poczucie wartości tym mocniejsze postawy materialistyczne. Tym częstsza skłonność do pokrywania deficytów przez zewnętrzne atrybuty siły.

Otaczając się tzw. dobrami luksusowymi chcemy zbudować pozytywny wizerunek społeczny. Pokazać światu, jacy jesteśmy fajni. By ktoś nas dostrzegł i docenił. Pragniemy dowartościować się w cudzych oczach, by zagłuszyć wewnętrzny niepokój, smutek wywołany poczuciem gorszości. To jednak iluzja. Samochody, ciuchy i gadżety nie są w stanie trwale zaspokoić wewnętrznego głodu wartości.

Zwiększenie konsumpcjonizmu daje odwrotny efekt. Nie tylko nie wzmacnia poczucia własnej wartości - prowadzi do jego spadku. Co robimy zatem? Kupujemy coraz więcej będąc coraz mniej zadowoleni z życia. Błędne koło...


Tomasz Tokarz

Poczucie własnej wartości


Pewność siebie i poczucie wartości są często traktowane jako synonimy. Jednak jest między nimi zasadnicza różnica. Tzw. pewność siebie jest zewnętrzna, demonstracyjna, pokazowa. Jest często pochodną zatajanej nieakceptacji siebie. Przejawia się krytyką innych. Wysoką ocennością. Pompowaniem ego cudzym kosztem. Tendencją do dominacji, która ma przykryć słabość i niepewność, kompleksy i deficyty.

Osoba mające autentyczne poczucie własnej wartości nie ma potrzeby manifestowania wyższości. Ma w sobie spokój, opanowanie, pewność. Zna siebie i akceptuje. Nie musi czerpać energii z zewnątrz. Karmić się zachwytem i adoracją. Nie skupia się na podważaniu osiągnięć innych, na dewaluacji ich działań, dyskredytacji postaw i zachowań. Nie krytykuje. Nie osądza pochopnie. Daje poczucie bezpieczeństwa i budzi zaufanie. Poczucie własnej wartości silnie wiąże się z otwartością i wyrozumiałością, Tolerancją wobec błędów innych i gotowością do pomocy. 

Najważniejszym fundamentem poczucia własnej wartości jest samoakceptacja - pozytywna opinia o sobie, autentyczna wiara we własne możliwości, szacunek do siebie, zaufanie, jakim się obdarzamy, wyrozumiałość dla błędów, jakie zdarzy nam się popełnić. Samoakceptacja pozwala na przyjazne otwarcie na drugą osobę, na jej odmienność, pełne zaciekawienia, sympatii, pozbawione obaw przed pochłonięciem, utratą tożsamości. Jedynie lubiąc i szanując siebie możemy bowiem polubić i uszanować innych.

I odwrotnie - niskie poczucie własnej wartości osadzone jest na samoodrzuceniu, na które składa się negatywne zdanie o sobie, brak ufności we własne siły, przekonanie o własnej niższości (pokrywane odgrywaną pewnością siebie), tendencja do krytykowania i osądzania siebie, skłonność do samobiczowania, samoponiżania. To także nieustanne poczucie krzywdy i winy jednocześnie. To wreszcie lęk (czasem paraliżujący) przed pokazaniem światu siebie samego - w obawie przed odtrąceniem.

Oczywiście te postawy przenoszone są na świat zewnętrzny - na zasadzie reakcji obronnej. Dewaluując samych siebie, dyskredytujemy także otoczenie. Nie lubiąc siebie, nie jesteśmy w stanie polubić innych. Krytykujemy ich, oceniamy, wyśmiewamy. Otwarcie lub skrycie. Karmimy wewnętrzną pustkę manifestując iluzoryczną wyższość - opartą na zewnętrznych atrybutach. Im częściej nam się to zdarza, tym mocniejszy sygnał, że warto zająć się samym sobą.

Tomasz Tokarz

wtorek, 22 grudnia 2015

W poszukiwaniu nowej wielkiej narracji


Leszek Kołakowski w jednym z esejów ("Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą") zadał pytanie o możność zbudowania jednej, wielkiej, łączącej nas wszystkich opowieści. Opowieści zawierającej elementy trzech dominujących narracji: konserwatywnej, socjalistycznej i liberalnej.

Dzisiaj, w czasach rozbicia dotychczasowych systemów wartości, w epoce chaosu i niepewności, konfliktów i walk plemiennych, potrzeba skonstruowania choćby zarysów ideowego przewodnika wydaje się szczególnie pilna. Potrzebujemy okruchów tych opowieści, ich fragmentów, ułamków, wątków, by stworzyć nową mapę, umożliwiającą odnalezienie się na coraz bardziej nieznanym i obcym terytorium.

Potrzebujemy zatem oczywiście liberalnej wolności. Możliwości stanowienia o sobie, decydowania o własnym rozwoju, wyboru ścieżki życiowej. Potrzebujemy swobody w wyrażaniu myśli i słów. Szerokiego oddechu, przestrzeni do działania, obszaru do samorealizacji. To jednak za mało. 

Potrzebujemy jednocześnie socjalistycznej równości, bez której wolność będzie jedynie emancypacją dla wybranych, drogą dla klasowych beneficjentów. Potrzebujemy faktycznej realizacji przekonania o przewadze współpracy nad rywalizacją, współdziałania nad walką o zysk, wzajemnego wsparcia nad partykularyzmem. Potrzebujemy bardziej sprawiedliwej redystrybucji dóbr. Pochylenia nad słabszymi i wykluczonymi. Potrzebujemy solidarności. 

Potrzebujemy wreszcie elementów konserwatywnego ładu. Dającego poczucie bezpieczeństwa, na którym rozkwitać może dopiero wolność i równość. Potrzebujemy szacunku dla mądrości czerpanej z tradycji, ze zbiorowego doświadczenia naszych przodków. Potrzebujemy więzi, zbudowanej na przekonaniu, że jesteśmy tylko ogniwami w łańcuchu pokoleń i w związku z tym mamy zobowiązania wobec naszych poprzedników i kolejnych generacji.

Fenomen pierwszej "Solidarności" polegał na zdolności do połączenia w jednym ruchu tych trzech opowieści. Być może zatem potrzebujemy po prostu historii na miarę tej z Sierpnia 80.

Tomasz Tokarz

Wolność a dobro wspólnoty



Jednostkowa wolność jest niezwykle cenną wartością. Umożliwia samookreślenie i samorealizację. Jednak nie zawsze jest gwarantem rozwoju całej wspólnoty. Wszystko zależy od tego, jaki zrobimy z niej użytek. Często dochodzi przecież do sytuacji, kiedy jednostka wykorzystuje wolność jedynie dla maksymalizacji osobistych korzyści, podporządkowując innych własnym potrzebom. Traktując ich jako narzędzia służące osiąganiu osobistej satysfakcji.

Konsekwencje takiego partykularyzmu są znaczące. Pogoń wyłącznie za prywatnym interesem (bez oglądania się na dobro pozostałych członków społeczności) podważa układ wzajemnych zależności. Prowadzi do zrywania więzi międzyludzkich, zaniku poczucia solidarności, a konsekwencji do atomizacji społecznej. Przekształca wspólnotę w zbiór zantagonizowanych indywiduów, nieustannie ze sobą rywalizujących, niezdolnych do podjęcia współpracy.

Dlatego wolność jednostki powinna realizować się także poprzez działania na rzecz zbiorowości. W interesie wszystkich. To przecież właśnie dzięki funkcjonowaniu z zgodzie z innymi uzyskujemy większą szansę na urzeczywistnianie naszej własnej wizji życia.

John Rawls wskazywał: "Potrzebujemy siebie nawzajem jako partnerów w życiu, którzy angażują się dla własnych korzyści, zaś sukces i zadowolenie innych są koniecznym warunkiem i uzupełnieniem naszego dobra".

Nikt nie jest niezależnym, autonomicznym bytem. Dopiero we wspólnocie uzyskujemy możliwość samodefiniowania się. To przez kontakty z innymi jednostkami człowiek kształtuje i rozwija swoje „ja”, konstruuje swą tożsamość. Budowanie indywidualnej podmiotowości nie może odbywać się poza zbiorowością.

"Wolna jednostka – zauważa Charles Taylor – jest tym, kim jest, tylko dzięki całemu społeczeństwu i cywilizacji, która ją ukształtowała, która ją utrzymuje (…) Jest czymś absurdalnym umieszczanie takiego podmiotu w stanie natury, gdzie nigdy nie mógłby uzyskać swej tożsamości, a wskutek tego nigdy nie mógłby stworzyć na mocy umowy społeczeństwa, które by ją respektowało. To raczej wolna jednostka, która uznaje się za taką, już ma obowiązek doskonalenia, odbudowywania i utrzymywania społeczeństwa, w jakim taka tożsamość jest możliwa"

Tomasz Tokarz

Świadomość a szczęście


Czy świadomość idzie w parze ze szczęściem? Czy rozpoznanie siebie i zdolność do rozumienia świata przynosi satysfakcję? Im więcej doznajemy, im więcej opowieści poznajemy, im więcej historii czytamy... tym bardziej zaczyna nas zaskakiwać złożoność rzeczywistości. 

Widzimy więcej, szerzej, głębiej. Dostrzegamy niekończące się sieci zależności, powiązań, relacji. Wyodrębniamy szeregi zmiennych, wpływających na nas samych i nasze otoczenie.

Jednak równocześnie coraz intensywniej zaczynamy uświadamiać sobie niemożność poskładania ich w jedną, spójną, rozstrzygającą całość - dającą pewność, spokój, poczucie bezpieczeństwa. Czasem próbujemy podporządkować ten chaos jakiejś teorii. Na próżno. Rzeczywistość wymyka się, wyślizguje, ucieka z naszych narracyjnych klatek.

Możemy z tym walczyć, wpychać świat na siłę z powrotem do skonstruowanego przez nas pudełka, dociskać pokrywę, wzmacniać ściany lub odpuścić... Pogodzić się z niejednoznacznością, nieokreślonością, nieoznaczonością. Może właśnie na tym polega mądrość.

Tomasz Tokarz

Wobec smutku

Trudno nam się pogodzić z cudzym smutkiem. Z przygnębieniem. Z łzami. Powoduje w nas dyskomfort. Czujemy się zagubieni. Zdezorientowani. Speszeni. Zdenerwowani. Nie wiemy, jak się zachować. 

Czasem za wszelką cenę staramy się szybko pomóc. Po omacku. Próbujemy nieudolnie pocieszać. Rozbawiać. Rzucamy żartami. Chcemy szybko zidentyfikować podłoże smutku, rozpoznać genezę, zidentyfikować problem. I znaleźć rozwiązanie. Naprawić sytuację. Wywołać uśmiech. Sprowokować radość. 

Sypiemy frazesami w stylu: "wszystko będzie dobrze", "daj spokój, nie jest tak źle", "no, uśmiechnij się już". Czasem w bezradności uciekamy się do fatalnego: "weź się w garść". Tak jakbyśmy odbierali drugiej osobie prawo do bycia smutnym... do przeżywania sytuacji na swój własny sposób. 

A przecież wystarczy być blisko... obecnym i słyszącym... usiąść obok i poczekać...

Tomasz Tokarz

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Semantyka ogólna czyli język bez "być"


Kontynuując rozważania... Ponieważ, jak wspominałem, rzeczywistość nie ma (sama w sobie) struktury narracyjnej jest de facto wytworem naszych umysłów. Narzędziem transportowania naszej opowieści (zawierającej wypracowaną przez nas wizję świata) jest język. Od sposobu przełożenia subiektywnych wyobrażeń na słowa zależy jakość komunikacji. 

Konkludując - poprzez usprawnienie języka można ulepszyć relacje międzyludzkie, a w konsekwencji – przyczynić się do naprawy świata. Uczynić go bardziej przyjaznym, otwartym, harmonijnym miejscem.

Ta koncepcja oczywiście nie jest oryginalna. Głosił ją m.in. Alfred Korzybski, amerykański naukowiec (polskiego pochodzenia) twórca tzw. semantyki ogólnej. Obszarem jego zainteresowań był wpływ języka na świadomość, a celem - zmiana świata poprzez zmianę języka, jakim się posługujemy. Chodziło o wyeliminowanie błędów zniekształcających komunikację, generujących konflikty między rozmówcami, powodujących zamykanie się stron, okopywanie na swoich pozycjach.

Jednym z pomysłów Korzybskiego (przedstawionym na początku lat 30. XX w.) było wyeliminowanie ze słownika czasownika „być” oraz wszystkich jego form (jesteś, był, będziecie itd.) Chodziło o zdjęcie z komunikatów (dotyczących kwestii niemierzalnych) znamion generalizujących i nadanie im wymiaru partykularnego. Przykładowo zamiast „jesteś nieodpowiedzialny” można powiedzieć: „Twoje zachowanie odbieram jako nieodpowiedzialne”, zamiast „to jest piękne” - „podoba mi się” itd.

Taki model komunikowania się powoduje, że subiektywna opinia pozostaje subiektywną opinią, pozbawioną identyfikacji. Nie staje się stwierdzeniem kategoryzującym, przypisującym uniwersalne znaczenie, nadającym sens. Myślę, że wdrożenie takiego konceptu istotnie mogłoby usprawnić naszą komunikację a w efekcie podnieść jakość relacji, w jakie wchodzimy.

Tomasz Tokarz

niedziela, 20 grudnia 2015

Strategie przetrwania uczniów


Uczniowie trafiają do szkoły bez własnej woli. Otaczają ich tam osoby, których nie wybierali sobie na towarzyszy rozwoju. Zostają pod przymusem wtłoczeni w określoną instytucję, które ma swoje normy, rytuały, schematy działania. Czują się niepewnie. Muszą tam znaleźć dla siebie miejsce. W konsekwencji wypracowują sobie określone strategie przetrwania.

Jedną z podstawowych strategii sprowadza się do odczytywania nieformalnych oczekiwań nauczyciela i reagowania na nie. Chodzi o rozpoznanie jego preferencji i uprzedzeń, predylekcji i fobii, pasji i dziwactw. Jego poglądów, opinii o świecie, napędzających idei. Uczniowie zdają sobie sprawę, że uczenie się pod osobę może być dużo bardziej efektywne niż pieczołowite opanowywanie materiału.

Gary Becker w badaniach dotyczących oceniania ("handlu ocenami") wskazywał, że uczniowie szybko orientują się, że nagradzani są raczej za adaptację do ukrytego programu niż za spełnianie formalnych wymogów (zdobycie oficjalnie preferowanej wiedzy i umiejętności). Są świadomi, że pożądaną ocenę mogą uzyskać dzięki odegraniu tego, czego oczekuje od nich nauczyciel. Na dopasowaniu się do jego wyobrażeń o dobrym uczniu. W konsekwencji więcej energii przeznaczają na tropienie wskazówek umożliwiających im otrzymanie lepszych stopni, a mniej na samo uczenie się.

Jednym z często stosowanych rozwiązań jest tzw. właściwie odpowiadanie, czyli udzielanie takich odpowiedzi, jakich chce usłyszeć nauczyciel. Niezależnie od rzeczywistych poglądów jakie mają uczniowie, od pomysłów, jakie przychodzą im do głowy. Uczniowie bardziej skupiają się odczytaniu oczekiwań nauczyciela niż na problemie zawartym w pytaniu. Koncentrują zasoby na współgraniu z rzeczywistymi czy domniemanymi intencjami pytającego.

Niejednokrotnie uczniowie stosują mimikrę - prezentują siebie, tak jak chcieliby to widzieć nauczyciele. Ukrywają postawy i zachowania, które mogłyby nie podobać się władzy. Starają się zrobić dobre wrażenie.

Popularną strategią jest podlizywanie się nauczycielowi - słowem lub gestem (potakiwanie głową, posyłanie uśmiechów). Pozornie wydaje się prosta. Jednak, aby odniosła efekt musi być prowadzona bardzo subtelnie. Zbyt nachalne prawienie komplementów czy nadskakiwanie może budzić nieufność. Bystrzy uczniowie potrafią jednak osiągać w tej dziedzinie niezwykłą biegłość. Tu też kluczem jest rozpoznanie nauczyciela - większość z nich preferuje bezkrytyczny zachwyt, lecz są i tacy, który lubią uczniów przekomarzających i zbuntowanych. Wtedy warto zagrać osobę mającą tzw. własne zdanie - nawet jeśli nie jest ono specjalnie dobrze uargumentowane.

Strategii jest wiele. Można im poświęcić sporo akapitów. Warto mieć je na uwadze. Pewnie i tak będziemy im ulegać, ale przynajmniej bardziej świadomie.

Tomasz Tokarz

sobota, 19 grudnia 2015

Przekonania



Mamy w głowie mnóstwo przekonań - generalizujących sądów o otaczającej rzeczywistości, poprzedzonych zazwyczaj predykatywami: trzeba, należy, warto, nie wolno, wiadomo, powinno się. Wszczepionych w okresie dzieciństwa (przez rodziców czy opiekunów), wyrobionych przez rozmaite doświadczenia, wykształconych pod wpływem edukacji, środowiska, w którym wzrastaliśmy, ludzi, którzy byli dla nas wzorcami. 

Szczególnie wiele zależy od oddziaływania kulturowego. Wielokrotne powtarzane opinie, osądy, oceny przenikają do naszych umysłów. Przyjmujemy je na wiarę, jako aksjomaty, pewniki - bo nie dysponujemy odpowiednimi narzędziami czy strategiami do ich weryfikacji. Po prostu są choć trudno nam czasem wyjaśnić ich źródła, rozpoznać genezę, zdiagnozować podłoże, na jakim się rozwinęły. 

Przekonania to zatem pewne wzory, matryce, zasady, których używamy w codziennym życiu.  Uznajemy je machinalnie za prawdziwe. Budują w naszych głowach określone wyobrażenia świata, determinujące nasze działania, określające postawy i zachowania, warunkujące wybory. Działają jak filtry, które nakładamy na rzeczywistość. Przesiewamy przez nie fakty. Tworzą coś w rodzaju wewnętrznej mapy, zapewniającej (przynajmniej w naszym wyobrażeniu) orientację w trudnym terenie. Dają poczucie sensu, porządku, bezpieczeństwa - choć niejednokrotnie bardzo iluzoryczne. 

Przekonania mogą uskrzydlać, dawać energię, chęć do działania. Często jednak blokują nasze działania, hamują wyjście poza schemat, otwarcie na nowe rozwiązania. Wielokrotnie uruchamiają samorealizująca się przepowiednię. Kierując się nimi podejmujemy pewne działania lub nie - uzyskując takie efekty, jakich oczekujemy. 

Uświadomienie sobie, jak wiele mamy w głowach cudzych myśli bywa ożywcze. Zidentyfikowanie ich, konfrontacja z nimi, a przede wszystkim przeformułowanie ich to trudny proces. Bez tego trudno jednak o świadomy rozwój.

Tomasz Tokarz

Mediacje



Mediacje zdobywają coraz większą popularność jako alternatywna forma rozwiązywania konfliktu. Nie dla wszystkich jednak jest jasne, na czym polegają. Jaki jest ich sens. 

Podstawowa różnica między mediacją a strategiami arbitralnymi (np. sądem czy arbitrażem) polega na nieustawianiu się mediatora w roli decydenta. Mediator nie jest sędzią. Nie jest też prokuratorem ani adwokatem. Jego zadaniem nie jest ustalenie, kto ma rację. Nie rozstrzyga, kto jest odpowiedzialny za spór, kto powinien ponieść konsekwencje. Nie interesuje go, która opowieść jest prawdziwa. Która narracja poprawniej oddaje rzeczywistość. Nie analizuje dowodów winy - mimo, że niejednokrotnie skłóconym na tym zależy. 

Mediator (jak zresztą sama nazwa wskazuje) jest tylko pośrednikiem między stronami. Pomostem. Hydraulikiem czyszczącym kanały komunikacyjne. Jego rola polega na stworzeniu przestrzeni do porozumienia, którego forma i treści będą zgodne z potrzebami stron. Które będzie satysfakcjonujące dla wszystkich. Ważny jest dla niego interes obu zaangażowanych podmiotów.

Wartość mediacji polega na tym, że propozycje ustaleń wychodzą od stron i są przez nie negocjowane. Nie ma tu zewnętrznego przymusu, nacisków, presji. Sami skonfliktowani stają się autorami konsensusu. To zapewnia dużo większą trwałość postanowień.


Tomasz Tokarz

Rola wybawcy



Trójkąt Dramatyczny Stephena Karpmana to jeden z najciekawszych modeli ujęcia relacji międzyludzkich. Wyróżnia trzy role: Ofiary, Prześladowcy i Wybawcy. Nie są one rozpatrywane autonomicznie, lecz zawsze relacyjnie - w odniesieniu do innej osoby znajdującej się w Trójkącie.

Co więcej, są one wymienne, przechodnie. Każdy w tym toksycznym układzie może wchodzić okresowo i kontekstowo w inną rolę (np. Ofiara stawać się na jakiś czas Prześladowcą).

W jaki sposób? Najbardziej z banalnych przykładów: córka  (O) żyje pod mocną presją ojca (K). Nagle pojawia się w jej życiu mężczyzna (W) - wydaje się idealny. Wyzwala ją od ojca i zrywa z nim kontakty, odrzucając go i manifestując pogardę wobec niego (czyli Ofiara staje się Katem). Z czasem okazuje się jednak, że chłopak jest bardzo podobny do ojca. Zaczyna ją tłamsić i to on staje się Katem. Wtedy pojawia się inny mężczyzna, który wydaje się idealny. Kobieta zdradza faceta z tym nowym i czyni z niego Ofiarę itd. Jednak kochanek okazuje się podobny do męża i zaczyna na niej wymuszać. Przestraszona córka zwraca się do ojca, który staje się Wybawcą... To może trwać w nieskończoność.


Najbardziej niejednoznaczna wydaje się rola Wybawcy. Pozornie jawi się jako najbardziej pozytywny elementem systemu - ratuje Ofiarę przed opresją. Powstrzymuje kata. W istocie jest to dużo bardziej skomplikowane. Relacja Wybawca - Ofiara jest równie przemocowa jak pozostałe.  

W czym przejawia się jej szkodliwość? Otóż Wybawca ma tendencję do stałego interweniowania i rozwiązywania wszelkich problemów Ofiary. W efekcie przejmuje odpowiedzialność za drugą osobę. Ubezwłasnowolnia ją. Przywiązuje ją do siebie. Nie pozwala na samodzielne działania, na podejmowanie decyzji na własną rękę. 

Może osaczać, przekraczać granice, narzucać się. Niejednokrotnie reaguje niezadowoleniem na przejawy niesubordynacji (wchodząc w rolę Prześladowcy). Komunikat "uratuje/ocalę Cię" jest w tym wypadku de facto jednoznaczny z deklaracją: "Jesteś zbyt słaby, nieudolny, niedojrzały, by działać samodzielnie" oraz "Nie istniejesz bez mojej pomocy".

Takie działania mają egoistyczne podłoże. W ten sposób Wybawca zaspokaja własną potrzebę bycia potrzebnym. Zagłusza lęk przed odrzuceniem. Wypełnia wewnętrzną pustkę. Przywiązanie Ofiary do siebie daje mu poczucie bezpieczeństwa. W ten sposób sztucznie buduje poczucie wartości i ważności. 

Warto podkreślić - Wybawca nie istnieje bez swojej Ofiary. Jej posiadanie jest mu niezbędne do utrzymania złudzenia bycia niezastąpionym. W konsekwencji jego postępowanie jest przeciwskuteczne. W interesie Wybawcy nie leży bowiem rzeczywista emancypacja osoby prześladowanej. Jej pełne wyzwolenie i  zrzucenie przez nią roli Ofiary. 

Oznaczałoby to bowiem możność pójścia przez nią własną drogą. Także drogą, na której nie byłoby miejsca dla dotychczasowego Wybawcy. 


Jakie jest rozwiązanie tego błędnego koła? Strony relacji muszą zyskać autonomię. Aby wybić się na niepodległość Ofiara musi uniezależnić się tak od Prześladowcy, jak i od Wybawcy. Musi stanąć na własnych nogach. Rozwinąć skrzydła. Uwierzyć, że jest w stanie samodzielnie poradzić sobie z trudnościami. 

Wybawca musi zaakceptować suwerenność bliskiej mu osoby. Zrzucić kostium niezastąpionego protektora. Pozwolić jej na autorskie działanie i pogodzić się z błędami, jakie mogą być tego konsekwencją. Zacząć budować poczucie wartości na własnych zasobach nie na czerpaniu energii z innych. 

Tomasz Tokarz

piątek, 18 grudnia 2015

Ciemna strona



Wszyscy mamy swoją ciemną stronę. Mniej lub bardziej zarysowaną, uświadomioną, ujawnianą. Czai się w nas ciemność, której źródła nie sposób namierzyć. Przyglądamy się jej, smakujemy, zaburzamy w niej dłonie. Przeraża nas i fascynuje jednocześnie. Budzi lęk i ciekawość. Drażni i kusi. Odpycha i zniewala. Próbujemy ją wyprzeć ale chyba nie do końca chcemy. Jest częścią nas. Kim bylibyśmy bez niej...

Spór o uniwersalia a teraźniejszość



Jedną z najważniejszych debat filozoficznych w historii (mającej korzenie w starożytności i dominującej w myśli średniowiecznej i nowożytnej) jest tzw. spór o uniwersalia (powszechniki). W skrócie chodzi o kwestię czy pojęcia, którymi się posługujemy (np. wolność czy wrażliwość) mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości (realizm) czy są tylko nazwami, za pomocą których subiektywnie nadajemy sens temu, co nieuchwytne (nominalizm).

Kwestia ta może wydawać się typowo scholastyczna, niepraktyczna, oderwana od codziennych doświadczeń, jednak w istocie trudno o bardziej fundamentalne zagadnienie, organizujące nasze myślenie i sposoby odczuwania. Wiąże się z próbami odpowiedzi na pytania typu: Czym jest prawda, dobro i piękno? Jakie są ich wyznaczniki? Czy można zmierzyć przyjaźń, lojalność, zaufanie? Czy można stworzyć jedną definicję miłości? Czy istnieje matryca, do której można porównać nasze uczucie, by stwierdzić, czy naprawdę kochamy?

I wreszcie w odniesieniu do bieżącej sytuacji, do konfliktów, które dzielą i psują relacje. Czy któraś z naszych opowieści o świecie jest bardziej adekwatna (co zresztą znaczy: adekwatna)? Czy któryś z opisów plemiennych jest bardziej poprawny? Czy istnieje jedyna słuszna interpretacja przemian po 1989 roku? Jedyna poprawna wykładnia demokracji? Wolności i równości? Jedyna akceptowana definicja patriotyzmu? Dobrego Polaka? Lepszego czy gorszego sortu? Zdrady? Gdzie jest miarka pozwalająca to oszacować?

Tomasz Tokarz

Idź swoją drogą...



Różne osoby mogą towarzyszyć nam w rozwoju. Wspierać nas w tym procesie. Jednak nikt nam nie przekaże gotowej instrukcji życia. Nie przeszczepi nam mądrości. Świadomość rodzi się w procesie samodzielnego (choć oczywiście nie samotnego) przeżywania i doświadczania, zmagania ze sobą i światem.

"Musimy sami ją odkryć po podróży, której nikt za nas przebyć nie może, której nikt nam nie może oszczędzić... " (Marcel Proust)

"Nie wolno wam uczynić ze mnie autorytetu. Jeśli stanę się niezbędny, to cóż uczynicie gdy przeminę. Niektórzy z was myślą, że mogę dać wam napój, który was wyzwoli, tak nie jest. Mogę być drzwiami, ale to wy musicie przez nie przejść." (Jiddu Krishnamurti)

W innych słowach ujął to Osho: Ja mogę dać ci mapę, ale ty sam musisz iść, podróżować i wędrować. Pamiętaj: moja mapa jest tak naprawdę tylko moją mapą i nie może być twoją mapą. Może dać ci klika podpowiedzi, wskazówek, ale nie może być twoją mapą, gdyż jesteś totalnie innym człowiekiem. Jesteś tak niepowtarzalny, że niczyja mapa nie może być twoją.

Owszem zrozumiawszy moją mapę, staniesz się świadomy wielu rzeczy o sobie, ale twoim zadaniem jest nie iść za nią na oślep, bo staniesz się pseudo-człowiekiem. Słuchaj mnie, moich słów, ciszy i istnienia. Próbuj zrozumieć to, co tu się dzieje, a potem sam podejmuj decyzje. Nie zrzucaj odpowiedzialności na nikogo. Taka jest droga wzrastania. Taka jest droga, którą się dociera.”

Tomasz Tokarz

Bierna agresja



Agresja w związku kojarzona jest najczęściej z gwałtowną reakcją emocjonalną, z krzykiem czy przemocą fizyczną. Wrzaski, latające garnki, skakanie sobie do gardeł, szarpania, uderzenia – tak stereotypowo jest postrzegana. Tymczasem aktywne działania agresywne to tylko jedna strona problemu. Dużo bardziej niszcząca, wyczerpująca, zabijająca od środka może być agresja bierna.

Jest kamuflowana, przykrywana, często nieuchwytna dla postronnego obserwatora. Bywa subtelna i wyrafinowana. Objawia się przez zaniechanie działań i powstrzymywanie emocji. Przez uporczywe milczenie, zawieszanie rozmów, ograniczanie i unikanie kontaktu. Intencjonalne zmniejszanie poziomu zażyłości. Przez demonstrowanie chłodu emocjonalnego. Obrażanie się i fochy.  Przez odrzucanie próśb o porozumienie. Przez odtrącanie i odpychanie. Przez lekceważenie rzeczy ważnych dla drugiej strony. Przez zaprzeczanie przeżywanej złości. Czasem przez ironię i sarkazm. U podłoża takich zachowań oczywiście tkwi lęk.

Nieodłącznym elementem agresji biernej jest wprowadzanie w poczucie winy. Ustawianie się (czasem demonstracyjne) w roli ofiary. Zrzucanie odpowiedzialności na partnera, który „nie rozumie”. Nie trzeba dodawać, jak niezwykle destrukcyjnie wpływa to na związek.


Tomasz Tokarz

środa, 16 grudnia 2015

O gimnazjach


Nie widzę obecnie sensu w kasowaniu gimnazjów. Taka reforma nie rozwiąże problemów polskiej edukacji. Nie sprawi, że szkoły zaczną lepiej funkcjonować. To działanie zorientowane na pozorną zmianę - jak zmodyfikować wszystko, by nic się nie zmieniło. Per analogiam - nie wystarczy wyburzenie w mieszkaniu ścian i postawienie nowych, nie wystarczy zmiana wystroju, przemalowanie pomieszczeń, nie wystarczy generalny remont czy nawet przeprowadzka, by zbudować lepiej funkcjonujący dom, przyjazny, inspirujący, dający przestrzeń do rzeczywistego rozwoju. 

Nie znaczy to, że gimnazja w obecnej postaci się sprawdzają. Wymagają niewątpliwie korekty. Przeorientowania miejsca w układzie. Gdyby mądrze je przeorganizować mogłyby stać się naprawdę pożądanym elementem polskiego systemu oświaty: obok szkoły podstawowej (przekazującej podstawowe informacje i umiejętności) i liceum (przygotowującego do studiów i rozwijającego kompetencje obywatelskie). 

Gimnazja, w moim przekonaniu, powinny być miejscem odpowiadającym na realne potrzeby młodych ludzi w wieku wczesnej adolescencji, szczególnie trudnym i wymagającym znacznej uwagi. Nacisk w nich winien zostać położony na rozwijanie kompetencji intra- i interpersonalnych (rozumienia siebie i innych), zdolności do szanowania siebie i innych, wchodzenia w zdrowe relacje, asertywności, wyrażania swego "ja". Ważnym elementem takiego kształcenia byłyby zajęcia z psychologii i etyki. Tradycyjne przedmiotom także należałoby nadać wymiar zorientowany na wspomaganie rozwoju osobistego oraz kompetencji społecznych.

Skupienie w jednym miejscu młodzieży zmagającej się z typowymi problemami okresu dojrzewania może być szansą na zaproponowanie jej sensownej oferty. Sięgającej do świata ich doświadczeń. Powiązywalnej z realnymi dylematami, jakich doznają.


Tomasz Tokarz