niedziela, 26 czerwca 2016

Wiem, że nic nie wiem...

"W żądzy wiedzy poznałem wszechnauk dziedzinę,
zgłębiłem filozofię, prawo, medycynę,
niestety, teologię też! — cóż? — pozostałem
mizernym głupcem! — tyle wiem, ile widziałem.
Magistrem jestem, nawet zowią mnie doktorem,
i tak latami z męką, z wewnętrznym oporem
oświecam rzesze uczniów bezpłodnym zarzewiem
i wiem, że nic nie wiemy — i że ja nic nie wiem".
(Goethe, Faust)

Bywa, że im więcej czytamy, tym mniej wiemy. Przytłaczają nas informacje, dane, fakty. Toniemy w cudzych teoriach, konceptach, (hipo)tezach. Plączemy się w siatkach, które narzucamy na rzeczywistość. To, co miało ułatwiać orientację - powoduje zagubienie. Co pomagać wytyczać ścieżki - zalega pod nogami. Co zapewniać porządek - umacnia chaos. Możemy w konsekwencji stracić kontakt z tym, co nasze, niepowtarzalne, wyjątkowe - zamknięte gdzieś w środku razem z wewnętrznym dzieckiem. Może gdyby częściej dopuszczać je do głosu, żyłoby się nam nieco lepiej.

Tomasz Tokarz

Wiedza przeszkadza?

Czy naładowanie wiedzą teoretyczną pomaga czy przeszkadza w badaniach etnograficznych? - takich gdzie badacz wchodzi w określoną kulturę (np. kulturę szkoły). Czy mając w głowie mnogość koncepcji, narracji, teorii nie zaczyna widzieć tego, co chce widzieć - aby sobie wszystko precyzyjnie ustrukturyzować? 

Czy patrzy jak obcy, który chce poznać (bez uprzednich założeń z własnego świata) czy jak ekspert, który się zna:
"O tu mechanizm wyparcia. A tu podwójne wiązanie. To projekcja. A tu klasyczny przykład strategii przetrwania typu X. A tam to ewidentny element ukrytego programu. A tu znowu reguła Rosenthala. Pigmalion, Golem, Edyp. Efekt aureoli. Kotwiczenie NLP. A tu jednoznacznie widać strukturę jak z instytucji totalnej Goffmana. Tu inicjacja a tu rytuał wtórny. Wykluczenie, inkluzja, reprodukcja. Sublimacja, dysocjacja, kompensacja. Podział ról, hierarchia dziobania, atrybucja. Reguła wzajemności, autorytetu, konsekwencji. Pełzający determinizm, mit kauzalizmu, narracja dominująca. Konformizm, ogniska oporu, wentyle bezpieczeństwa...

I wszystko poukładane. System rozpracowany. Ludzie powkładani w formułki. 

Warto wiedzieć, kiedy warto wiedzieć a kiedy wiedzę zawiesić..

Tomasz Tokarz

Autocoaching dla badacza

Autocoaching dla badacza
- dlaczego badam to, co badam? 
- ten obszar, ten przedmiot, te teksty, tych ludzi?
- po co to robię?
- co jest dla mnie w tym najważniejsze?
- co chcę przez to osiągnąć dla siebie?
- jakie moje potrzeby w ten sposób zaspokajam?
- na co zwracam uwagę (prowadząc obserwację, wywiady, analizując teksty)?
- które elementy (zachowań, wypowiedzi, tekstów) mnie ciekawią a które nie?
- co akcentuję w narracji a co pomijam?
- kiedy projektuję? co projektuję?
- jakie teoretyczne siatki narzucam?
- kim są dla mnie ludzie, których badam?
- w jaki sposób o nich myślę?
- w jaką rolę wchodzę wobec nich?

Tomasz Tokarz

Przemoc symboliczna?

Po dzisiejszej debacie o przemocy symbolicznej w edukacji. Fascynujący wielogłos. Różne perspektywy, punkty widzenia, interpretacje. Autentyczna triangulacja spojrzeń.

Czy to wszystko nie jest kwestią nazwania? Języka? Nadania znaczenia? To co dla jednych )działaczy alternatywnych) jest przemocą dla innych (dyrektorów, nauczycieli) może być sprawdzonym sposobem zarządzania instytucją. To co dla badacza może być opresją - dla urzędnika jest elementem wspierania szkoły (zresztą sam problem relacji między wspieraniem a przemocą jest niejednoznaczny).

I nieco postmodernistyczne to zabrzmi ale... Wchodzimy do szkół z naszymi opowieściami (opartymi na pewnych ideowych założeniach) i konfrontujemy się tam z zupełnie innymi narracjami. Każde dziecko ma własną. Każdy nauczyciel. Każdy rodzic.

Czy mamy je oceniać? Wartościować? Na podstawie czego? Zmieniać? Wskazywać na ich błędność (wg kryteriów naszej kultury)? Mamy być tam obserwatorami czy ekspertami? I czy samo wprowadzanie naszych kategorii w celu modyfikacji obecnych tam historii nie jest pewną delikatną formą przemocy (przemagania zakorzenionych narracji na rzecz naszej)?

Tomasz Tokarz

Konserwatywny świat

Przez kilka lat badałem obcy mi świat - konserwatywnych opowieści o edukacji. To była jak wyprawa w nieznane. W przestrzeń mitów i bajek, tęsknot za prostymi odpowiedziami, absolutną prawdą. Świat pełen potworów ludzkiej natury, grzesznej i ułomnej, którą należny ujarzmić za pomocą sztywnych granic, matryc i systematycznej obróbki. Świat oparty na wierze, że w ten sposób wykuwa się wolny człowiek. Wolny, czyli świadomy konieczności wyrzeczenia się wolności. W imię trasMISJI tradycji. Zawierzenia autorytetom. Dyscypliny i porządku. Kontroli i sterowania. Mam wrażenie, że kiedy przemierzałem ten świat on rozszerzał swój zasięg. I kiedy chciałem wrócić okazało się że nie ma gdzie. Przestał być bajkową krainą. Stał się rzeczywistością.

Tomasz Tokarz

Metanarracja

W sumie najbardziej w badaniach (auto)etnograficznych ciekawi mnie poziom meta: czyli poddanie analizie treści mojej własnej subiektywnej opowieści o świecie, który obserwuję.

Jak konstruowana jest narracja? Jaki jest jej cel? Kto jest potencjalnym odbiorca? Jaki dyskurs jest w niej obecny.? Z jakiej ideologii wychodzi? Jakie kategorie, pojęcia, założenia w niej występują? Jakie memy i schematy? Do jakich mitów fundamentalnych się odwołuje? Jaka kryje się za nią koncepcja człowieka? Jaki rodzaj języka jest użyty? Przejawem czego może być to wszystko? I wreszcie: kim jest autor tej opowieści? Co o nim samym można powiedzieć na podstawie konstruowanej przez niego historii?

Speleolog

Kiedy spotykasz naprawdę interesującą osobę (złożoną, niejednoznaczną, czującą świat mocniej) możesz poczuć się jak speleolog, eksplorator jaskiń. Niby się znasz na grotach, niby byłeś już w wielu miejscach ale nieustannie odkrywasz coś fascynującego. Nowe wymiary i warstwy. W niekończących się rozmowach schodzisz niżej i niżej... ale wciąż nie widzisz podłoża, stabilnego gruntu pod nogami. Tylko coraz to nowe poziomy głębi.

Tomasz Tokarz

Mit kauzalizmu

Jednym z mitów fundamentalnych - organizujących nasze myślenie o rzeczywistości - jest mit kauzalizmu (czyli przekonanie, że wszystkie zjawiska i zdarzenia można wyjaśnić przez podanie ich przyczynowych związków i współzależności).

Swego czasu ostrej krytyce poddał go szkocki empirysta David Hume. Kategorię przyczyny uznał po prostu za produkt wyobraźni. Miała się w niej wykształcić z przyzwyczajenia. Podmiot obserwując, że po jednym zjawisko zachodziło inne wiązał je  bezpodstawnie związkiem przyczynowo-skutkowym. Według Hume'a dostrzegamy zjawisko, a następnie, dysponując ideą pamięci danego zjawiska, postrzegamy zjawisko inne, o którym domniemywamy, że jest skutkiem pierwszego. 

Czy zatem przyczynowość rzeczywiście jest immanentną cechą naszego świata? A może jest jedynie konstruktem naszego umysłu? Czy tworzenie związków przyczynowo-skutkowych nie jest tylko pewną operacją naszej wyobraźni mającą zapewnić nam poczucie bezpieczeństwa? Dać ułudę stabilności? Iluzję porządku, gdzie wszystko z wszystkiego wynika.

Może tak bardzo chcemy widzieć widzieć pewne logiczne powiązania w chaotycznym świecie, że je sobie tworzymy. Może mylimy współwystępowanie z przyczynowością. To, że po jednym fakcie następuje drugi nie znaczy, że został przez niego wywołany. Skąd wiemy, że coś na coś wpływa? Jak w ogóle zbadać wpływ? Przecież wszystkie nasze zabiegi w tym obszarze są tylko interpretacją. 


Tomasz Tokarz

Opowieści o szkole

Życie szkoły to w istocie zbiór opowieści. Każde dziecko, każdy nauczyciel, każdy rodzic ma własną. Mniej lub bardziej głęboką, wielowątkową, zniuansowaną. Swoją narrację ma także zewnętrzny obserwator. I to zbudowaną zanim jeszcze się w konkretnym miejscu pojawił. Może później tę historię refleksyjnie reinterpretować ale może też szukać dla niej potwierdzeń. Dlatego ważne by nie przywiązywać się do własnej opowieści. Nie uzależnić od niej. Umieć spojrzeć na nią jak na jedną z wielu możliwych. I wplatać w nią nici czerpane z pozostałych historii...

Tomasz Tokarz

Wzorzec naszego ja

Wsłuchujemy się w różne cudze opowieści o nas samych. Konfrontujemy z zewnętrznymi interpretacjami naszych działań. Otrzymujemy rady (często nieproszone) i propozycje rozwiązań. Niektóre z nich postrzegamy jako trafne, adekwatne, bliskie naszym ujęciom. Czujemy się w nich dobrze, komfortowo. Inne budzą nasz niepokój.. Kłują nas i drapią...

Czy wybieramy te, które są dla nas po prostu wygodne? Lekkie, łatwe i przyjemne? Dające bezpieczeństwo?

A może jest jakaś esencja nas, dajmonion, wewnętrzny skan, obraz siebie, który odczuwamy jako prawdziwy. Taki wzorzec naszego ja, który pozwala nam oddzielać w przekazach to, co nasze, pasujące, bliskie - od tego co obce, dalekie, narzucane...

Tomasz Tokarz

Wiem, że nic nie wiem

"W żądzy wiedzy poznałem wszechnauk dziedzinę,
zgłębiłem filozofię, prawo, medycynę,
niestety, teologię też! — cóż? — pozostałem
mizernym głupcem! — tyle wiem, ile widziałem.
Magistrem jestem, nawet zowią mnie doktorem,
i tak latami z męką, z wewnętrznym oporem
oświecam rzesze uczniów bezpłodnym zarzewiem
i wiem, że nic nie wiemy — i że ja nic nie wiem".
(Goethe, Faust)

Bywa, że im więcej czytamy, tym mniej wiemy. Toniemy w cudzych teoriach, konceptach, siatkach narzucanych na rzeczywistość. To, co miało ułatwiać orientację - powoduje zagubienie. Co pomagać wytyczać ścieżki - zalega pod nogami. Co zapewniać porządek - umacnia chaos. Mam wrażenie, że tracimy kontakt z tym co nasze, niepowtarzalne, wyjątkowe - zamknięte gdzieś w środku razem z wewnętrznym dzieckiem. Może gdyby częściej dopuszczać je do głosu, żyłoby się nam nieco lepiej.

Tomasz Tokarz

niedziela, 19 czerwca 2016

Pyskowanie a asertywność

I znowu pomieszanie pojęć. Natrafiłem w sieci na film (sam w sobie sensowny) ale dość nieszczęśliwie podpisany: "Pyskowanie irytuje... a tymczasem asertywność to jedna z najbardziej pożądanych cech w społeczeństwie".

W czym tkwi nieścisłość? W zestawieniu pyskowania (czyli aroganckiego, pełnego lekceważenia sposobu komunikowania sie) z asertywnością czyli umiejętnością wyraźnego ale pełnego szacunku dla drugiej osoby (czyli rzeczowego, grzecznego) wyrażania swoich potrzeb i zaznaczania swoich granic. Pyskowanie jest przejawem agresji a ta jest zaprzeczeniem asertywności (podobnie jak uległość). Nie widzę rozwojowych walorów pyskowania... Dla mnie świadczy ono o lękach i zagubieniu.

Tomasz Tokarz

Wartość wykładu

Metody aktywizująco-warsztatowe są oczywiście bardzo rozwijające ale wszystko co stosowane w nadmiarze staje się nużące. Od czasu do czasu potrzebny jest solidny, interesujący, erudycyjny WYKŁAD, dający fundament pod samodzielną pracę. Wiedza jest fajna (przy całym zastrzeżeniu co do jej subiektywnego charakteru), a odpowiednio przekazana staje się mocnym impulsem do rozwoju. Fantastycznie jest czasem po prostu posłuchać opowieści mądrych ludzi...

Tomasz Tokarz

Ciekawa opowieść

Franek (8 lat) zrobił mi dziś fascynujący wykład. Przed dobre pół godziny zasypywał mnie faktami ze świata Bionicle. Skrupulatnie wyliczał dziesiątki imion bohaterów. Precyzyjnie wyjaśniał kto z kim walczy, kto ma określone moce, w kogo się przemienia. Ujawniał powiązania, relacje, układy między postaciami. Był bardzo wyrozumiały dla mojej ignorancji i niezdolności kojarzenia.

A ileż dowiedziałem się później od dwóch sześciolatek o zawiłościach świata Harrego Pottera... (tu akurat nawet nieźle się orientowałem, kompromitacji nie było).

Nikt nie wrzucał im tych informacji do głowy na siłę. Nie zmuszał do przyswajania za pomocą nagród i kar. Nie stymulował kartkówkami. Nie obrabiał ocenami...

Dzieci nie mają problemu z zapamiętywaniem - jeśli wiedza uruchamia emocje i opakowana jest w ciekawą opowieść...

Tomasz Tokarz


Ty wybierasz

W przypadku rozstania, straty, odrzucenia mamy trzy opcje:
a) obwiniać drugą stronę ("jak on/ona mogł/a mi to zrobić... to zła kobieta/zły facet"), fachowo: atrybucja zewnętrzna
b) obwiniać siebie ("gdybym się bardziej starał/a, robił/a więcej/mniej/inaczej to..."), fachowo: atrybucja wewnętrzna
c) nie obwiniać nikogo... tylko refleksyjnie rozpoznać dlaczego nam ta relacja się przytrafiła, co nam dała (zawsze coś daje) i jaką mądrość można z niej wyciągnąć na przyszłość... fachowo: rozwój
Ty wybierasz...

Tomasz Tokarz

Intencje

Kwestia intencji. Czy można je podzielić na dobre i złe? Na podstawie czego? Nasze działania mogą naruszać granice, ranić, sprawiać ból, wyrządzać szkody. Ale czy robimy to intencjonalnie? Czy rzeczywiście mamy zamiar krzywdzić? (Sokrates twierdził, że nie ma ludzi świadomie czyniących zło - jest ono pochodną niewiedzy).

Działamy po prostu, by zaspokajać nasze potrzeby. Szukamy bezpieczeństwa, miłości, uznania, akceptacji. Chcemy być dostrzegani i podziwiani lub tęsknimy za spokojem i komfortem. Uciekamy przed zagrożeniami. Zagłuszamy lęki. Sami boimy się: skrzywdzenia, odrzucenia, wykorzystania.

Problemem nie są chyba intencje lecz strategie jakie wybieramy. Niektóre z nich niszczą innych - a w konsekwencji często nas samych.

Sztuką jest znalezienie takich form wyrazu, które nie powodowałyby negatywnych skutków ubocznych dla innych... do tego konieczne jest jednak adekwatne rozpoznanie potrzeb i refleksja nad opcjami ich zaspokojenia.

Tomasz Tokarz

Mity

Mity to pewne przeświadczenia funkcjonujące w świadomości społecznej, które nie sa poddawalne rzetelnej weryfikacji (czy falsyfikacji). Przekonania o rzeczywistości, służące jej wyjaśnieniu i oswojeniu, które (przynajmniej w pewnych grupach) uzyskały status prawd, dogmatów. Opowieści, które dają poczucie bezpieczeństwa lub sensu, uspokajają lub napędzają do działania. Mit nie jest prawdziwy ani nieprawdziwy. Chodzi o to, że organizuje nasze myślenie - mimo ze jest niesprawdzalny.

Tomasz Tokarz

wtorek, 14 czerwca 2016

Wyniki a sukces

Natknąłem się w sieci na tekst sugerujący, że największe sukcesy w życiu odnoszą trójkowi uczniowie a przykładem na to są tuzy biznesu nowych mediów. "Steve Jobs nigdy nie skończył collegu. To samo można powiedzieć o Marku Zuckerbergu i Billu Gatesie". To nieprawda. Wszyscy ukończyli szkołę średnią z dobrymi wynikami (Gates był wyróżniającym się uczniem). Wszyscy rozpoczęli studia a nie kończyli ich nie dlatego, że sobie nie radzili - tylko dlatego że zaczęli prowadzić dochodowe biznesy.

Nie wnikam, czy ich talenty rozkwitły dzięki szkole czy pomimo jej. Chodzi tylko o uniknięcie naiwnego sentymentalizmu (o który ocierają sie czasem radykalni zwolennicy edukacji alternatywnej) wskazujący, że słabo uczący się w szkole uczniowie to potencjalni przyszli geniusze a ci ze świetnymi stopniami to nieudacznicy, wdrożeni do systemu... Prężny umysł, ze mocnym wsparciem rodziców, poradzi sobie we współczesnej szkole. Ciężej będzie pozostałym, których potencjałów nie rozpoznają kiepskie placówki...

Tomasz Tokarz

czwartek, 9 czerwca 2016

Negocjacje czemu służą

Warto pokazać zupełnie inna perspektywę w obszarze negocjacji.

Że zasadniczym celem tego procesu nie jest zwycięstwo (jak to funkcjonuje w potocznej wyobraźni). Rozbicie przeciwnika, dla osiągnięcia wąskiego, partykularnego interesu. Że to może ewentualnie działać w krótkiej perspektywie - ale dłuższą metę nie buduje podstaw pod stabilną relację. Pod harmonijną współpracę. Że bardziej sensowna jest inwestycja długofalowa. Że techniki manipulacyjne w końcu zwracają się przeciw nam.

I to, że po drugiej stronie siedzi człowiek. I warto potraktować go podmiotowo. Że kluczowa jest identyfikacja potrzeb, które kryją się za jego oporem. I wspólne poszukiwanie rozwiązań, które mogłyby na nie odpowiedzieć - bez rezygnacji z naszych celów. Że celem negocjacji jest znalezienie wyjścia, które przyniesie satysfakcję obu stronom. Wychwycenie części wspólnej pozornie sprzecznych interesów.

A to, co wydaje sie sednem konfliktu, niejednokrotnie jest jedynie zasłoną, za którą kryją się głębsze kwestie. Że podpisanie papierka o porozumieniu nie daje wiele, jeśli zamaskuje on jedynie objawy a nie sięgnie do przyczyn sporu.

Tomasz Tokarz

Wychowanie bezstresowe?

Wiele razy stykałem się z negatywnymi reakcjami na hasło edukacji dialogicznej, ubranymi w krytykę tzw. wychowania bezstresowego. "Wszyscy wiemy, do czego prowadzi wychowanie bezstresowe", "Konsekwencją edukacji bezstresowej są kosze na głowie nauczycieli" to wyimki z autentycznych wpisów na forach. Trudno mi przyjąć tego rodzaju retoryczne chwyty.

Po pierwsze - nie ma takiego pojęcia jak "wychowanie bezstresowe". Ani w pedagogice naukowej ani w publikacjach orędowników alternatywnej edukacji. Jest ono wymysłem krytyków - z intencją wykpiwania tego, czego nie rozumieją.

Po drugie - określenie "wychowanie bezstresowe" nie ma sensu. Pozbawione jest desygnatu. Nie ma wychowania bezstresowego tak samo jak nie ma życia bez stresu. Jest on nieodłącznym elementem naszej egzystencji. Czynnikiem obiektywnym. To rodzaj napięcia emocjonalnego, które stanowi reakcję na sytuację niestandardową. W założeniu ma pomagać w jej przezwyciężeniu. I na krótką metę stres jest przydatny - mobilizuje do działania. Negatywnie działa jedynie wówczas, kiedy jest zbyt silny i zbyt długi. Wtedy paraliżuje. Tłumi inwencję i kreatywność - skłaniając do prostych, schematycznych form aktywności czy do wycofania się (zgodnie z hasłem "fight or flight" - walcz lub uciekaj).

Nie chodzi zatem o wyeliminowanie stresu z procesu edukacyjnego. To niemożliwe. Chodzi o umiejętne nim zarządzanie. Aby stał się impulsem do konstruktywnego działania a nie jego hamulcem, pobudzaczem - nie źródłem podłamań. Zarządzenie stresem polega na uświadomieniu sobie, że istnieje i że ma na nas wpływ. Na rozpoznaniu jego przyczyn i skutków, emocji, jakie wywołuje, jego oddziaływań na nasz organizm. Na kontroli nad nim, prowadzącej do większej świadomości.

I ważne jest to, aby stres, jeśli się już pojawia, stawał się bodźcem do autentycznego rozwoju. Bo wywołać go można bardzo łatwo - stymulując uczniów karami i nagrodami, ocenami, zapowiedziami sprawdzianów i odpytań, kontrolując, grożąc i strasząc konsekwencjami. Czy jednak permanentne napięcia wywoływane kolejnymi testami i obróbką stopniami rzeczywiście służą naszym dzieciom?

Tomasz Tokarz

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Wziąć udział w przygodzie

– „Szukam kogoś, kto by zechciał wziąć udział w przygodzie, to znaczy w wyprawie, którą właśnie przygotowuję; bardzo trudno kogoś takiego znaleźć.” (Gandalf).
– „My tu jesteśmy naród prosty i spokojny, nie potrzeba nam przygód. Przygody! To znaczy: nieprzyjemności, zburzony spokój, brak wygód. Przez takie rzeczy można się spóźnić na obiad.” (Bilbo).

Wszystkie wielkie opowieści zaczynają się tak samo. Z jednej strony jest nudny ale uporządkowany świat, znany i oswojony, osadzony na sprawdzonych rytuałach, modelach reagowania, ugruntowanych schematach i przekonaniach. Nie ma w sobie nic ekscytującego ale można w nim przeżyć. Wiadomo, jakimi chodzić ścieżkami, jakich zachowań unikać, co trzeba w sobie stłumić, z czego zrezygnować, by się w nim odnależć.

Z drugiej - jest pokusa misji, zew przygody, przeszywająca tęsknota za czymś większym i ważniejszym, co nada życiu sens, pozwoli się sprawdzić i spełnić, wejść na zupełnie inny poziom świadomości, lepiej zrozumieć siebie.

Bohater musi dokonać wyboru - czy zostać w strefie komfortu czy podjąć wyzwanie. Połknąć pigułkę, wziąć brzemię pierścienia, chwycić mięcz świetlny, przyjąć różdżkę, włożyć czarną maskę czy kostium. Wejść w nowy związek, rozpocząć nową pracę, przeprowadzić się, założyć własną firmę. By zmierzyć się sam ze sobą. Ze swoimi słabościami.

W pierwszym momencie zawsze pojawia się opór. U jego podłoża lęk przed zmianą, strach przed nieznanym, przed utratą stabilności.

"Nie bądź durniem, Bilbo, - rzekł sam do siebie. - Kto słyszał, żeby hobbit w twoim wieku myślał o smokach i w ogóle o tych tam zagranicznych głupstwach!"

Po dokonanej decyzji nic już nie będzie takie samo. Bohater wejdzie w nowy choatyczny świat... To podróż bez gwarancji sukcesu, bez certyfikatu bezpieczeństwa, bez klauzuli o minimalnych stratach.

Czy możesz obiecać, że wrócę?” (Bilbo)
Nie. A nawet jeśli wrócisz, nie będziesz taki sam.” (Gandalf)

Nie wiemy, czy ci, którzy podjęli wyzwanie byli szczęśliwsi od tych (o ileż liczniejszych), którzy pozostali w swych wygodnych kapsułach... O tych drugich bowiem nie powstały pieśni.

Do końca życia Bilbo nie mógł sobie przypomnieć, jakim sposobem znalazł się wtedy na dworze, bez kapelusza, bez laski, bez pieniędzy, bez żadnej z rzeczy, które zazwyczaj brał ze sobą, wychodząc z domu; drugiego śniadania nie dokończył, statków po nim nie pozmywał, wcisnął klucze do ręki Gandalfowi i puścił się ścieżką w dół pędem, ile sił w kosmatych nogach (...) - Brawo! - rzekł Balin, który z progu wypatrywał hobbita"

PS:
Dla wędrowca, runnera tym innym, nowym światem (którego nie zna, a które może dać mu spełnienie) może być właśnie zatrzymanie sie w miejscu. Wyzwaniem, misją - np. rodzinne życie, macierzyństwo/ojcostwo, które oznacza koniec ucieczki (która dawała pozorna stabilność biegu). To może byc równie fascynująca przygoda, jak wyprawa w Góry Mgliste.. :)

niedziela, 5 czerwca 2016

Maski

Stroimy się w kostiumy. Zakładamy maski. Próbujemy dopasować je do siebie. Czasem jedna z masek przyrasta na tyle mocno, że do złudzenia przypomina twarz... Czy to jednak iluzja? Maska to niekoniecznie fałszywe oblicze - w tradycji greckiej była personą - reprezentacja tego, co stanowi naszą istotę.

Tomasz Tokarz

Ku nowemu

Każdy nosi w sobie rany. Każdy zmaga się z cierpieniem. Każdy dźwiga jakiś krzyż. Także ci, co do których uważamy, że nas skrzywdzili. Byli partnerzy, zgubieni przyjaciele, nieobecni lub zbyt obecni rodzice. Działali tak jak umieli. Nie potrafili widocznie inaczej. Może warto wyciągnąć do nich dłoń. Może będą chcieli ją przyjąć.
Może już czas, by skonfrontować się z bólem, goryczą i żalem. By spróbować odrzucić skorupy pretensji. Złogi rozczarowań. Balasty złości.
By przezwyciężyć blokujące nas zatory i wyjść z nową energią ku nowemu życiu. 

Tomasz Tokarz

Nie zapomnę

On:
Nie boję się że znikniesz
lecz że ja zniknę z twej głowy
i że przestane wtedy istnieć
jak gdyby nigdy mnie nie było

Ona:

Gdy znikniesz
Dopiero wtedy
Nie zapomnę nigdy 



Narzekactwo

Zaczynam odczuwać rezerwę do narzekactwa (choć sam je uprawiam czasem) połączonego z idealizowaniem rzekomo świetlanej przeszłości - szczególnie w obszarze relacji międzyludzkich. Co jakiś czas spotykam na "internetach" sentymentalne wspominki o dobrych czasach przed modernizacją. Sugerujące, że kiedyś (przed wojną czy w PRL) ludzie żyli w związkach bardziej pełnych i bliższych, które stanowiły podstawę do budowy szczęśliwszych, bardziej świadomych i spełnionych jednostek. Nie przekonuje mnie to. Może dzięki wiedzy historycznej, jaką posiadam (choć oczywiście narracje historyczne są tylko interpretacjami).

W moim osobistym odczuciu - z pokolenia na pokolenie stajemy się coraz bardziej świadomi i empatyczni. Bardziej autentyczni. Coraz więcej rozmawiamy i coraz uważniej słuchamy. Coraz większą wagę przykładamy do otwartości i tolerancji. Mamy coraz lepsze szkoły i bardziej rozumiejących nauczycieli. Coraz mocniej w dyskursie obecne są idee poszanowania godności i praw drugiego człowieka (oczywiście, ma to różne przełożenie na rzeczywistość ale podnoszenie tych kwestii jest zauważalne). Modna jest krytyka utyskiwanie na otaczającą rzeczywistość - ale serio uważam, że żyjemy w czasach, których mogliby nam pozazdrościć nasi antenaci.

Tomasz Tokarz

Całościowa refleksja nad edukacją

Teoretycznie - wpływ edukacyjny/wychowawczy tym się różni od wpływów innego rodzaju, że ma rzeczywistą (nie tylko deklaratywną) intencję propodmiotową. Chodzi o dobro odbiorcy (dziecka), o inspirowanie czy stymulowanie jego rozwoju. Jeśli oddziaływanie nabiera cech instrumentalnych (człowiek staje się narzędziem do realizacji celów, wychodzących poza jego bezpośrednie potrzeby i interesy), kończy się edukacja a zaczyna propaganda czy manipulacja.

Jednak - jak rozpoznać co rzeczywiście służy dziecku a co nie? (np. czy w perspektywie długofalowej interes państwa nie pokrywa się z interesem obywatela?). Kto ma być decydentem rozstrzygającym? 

Rodzice? Przecież sami są często pogubieni, zdezorientowani, podatni na opinie z zewnątrz, zbyt wystraszeni perspektywą, że ich dzieci nie odniosą sukcesu.

Nauczyciele? Ci, skupieni są na realizacji programu, wykonują polecenia z góry, wchodzą w rolę funkcjonariuszy publicznych.

Władza? Ta zajmuje się głównie reformowaniem dla samego reformowania (bez wizji) i eksponowaniem wyników zewnętrznych rankingów (mierzących umiejętność rozwiązywania testów). 

Same dzieci? Mam dużo wiary w ich mądrość, ale przecież brakuje im wiedzy i doświadczenia, by samodzielnie mogły rozpoznać, co może im się przydać w życiu. 

W myśleniu o edukacji brakuje mi całościowej refleksji nad dobrem dziecka, pozbawionej naiwnego sentymentalizmu z jednej strony, oraz tęsknoty za centralistycznym sterowaniem z drugiej.

Bez zmian strukturalnych się nie obejdzie. Bez reformatorów, innowatorów, marzycieli siedzielibyśmy może do tej pory w jaskiniach albo żyli w ustroju niewolniczym. Bez całościowej refleksji. Na poziomie mikroskali mogą istnieć ogniska, wyspy, osady - ale powszechny system edukacji potrzebuje myślenia holistycznego, syntezującego. Władza może a może być hamulcem swobodnych inicjatyw albo organizatorem przestrzeni ułatwiającej jednostkom rozwój, inspirującym i wspierającym edukacyjne eksperymenty.

Tomasz Tokarz

Im więcej spotkań...

Im więcej spotkań z różnowymiarowymi ludźmi, im więcej głębokich rozmów, im więcej wysłuchań osobistych, wielobarwnych, mozaikowych historii, tym więcej uważności i zrozumienia. Tym więcej refleksji nad niepowtarzalnością każdego człowieka. Tym mniej chęci do osądów i ocen...

Nie ma przypadkowych spotkań. Wszystkie czemuś służą. Wystarczy je tylko odpowiednio zracjonalizować
Kiedy zatem dochodzi do ważnego spotkania warto zadać sobie pytania: 
Czemu ono się zdarzyło? Po co? Czemu ma służyć? Co ma nam o nas nowego powiedzieć? O czym przypomnieć? Co pomóc przerobić? Co nam dać? Co odebrać? Dlaczego własnie teraz? I dlaczego własnie z nim/nią?


Tomasz Tokarz

czwartek, 2 czerwca 2016

Empatia a intelekt

Doszedłem do wniosku, że w moim przypadku empatia (czyli zdolność dostrzegania i uwzględniania perspektywy innych osób), nie jest sprawą uczuć. To konsekwencja intelektualnego procesu. Jestem w stanie postawic się w sytuacji drugiego człowieka, zrozumieć jego odmienny punkt widzenia, zaakceptować subiektywną interpretację swiata nie dzięki współodczuwaniu lecz dzięki analizie przycznowo-skutkowej, przetwarzaniu danych oraz intuicji, która dla mnie jest niczym innym jak umiejętnością tworczego wykorzystania zgromadzonych doświadczeń.

Tomasz Tokarz

Sens matury

Podczas gdy uczniowie w napięciu czekają na wyniki matur chciałbym podjąć kwestię sensowności samego egzaminu maturalnego, określanego do niedawna egzaminem dojrzałości (od łac. maturus). W moim przekonaniu, przynajmniej w obecnej formie, wydaje się anachronizmem, reliktem przeszłości. 

Matura jest dzisiaj oderwana od kluczowych umiejętności, otwierających drogę do rozwoju osobowego i sukcesu zawodowego. Nie sprawdza przede wszystkim tak pożądanej kreatywności, zdolności do tworzenia nowych, wartościowych rzeczy. Ta opiera się bowiem na myśleniu dywergencyjnym (uznawanie istnienia wielu możliwych rozwiązań) i lateralnym (dostrzeganie licznych możliwych powiązań między faktami). Na maturze trudno się wykazać takimi kompetencjami. 

Matura nie sprawdza też przedsiębiorczości (zdolności do podejmowania oryginalnych działań i pomyślnej ich finalizacji), elastyczności, umiejętności rozwiązywania realnych problemów, szybkiego nabywania nowych kompetencji, przekwalifikowywania się, crossowania wiedzy, orientacji w informacyjnym szumie. 

Matura nie sprawdza poziomu świadomości ucznia, jego refleksyjności, znajomości siebie (własnej psychiki, intelektu, emocji, ciała), trafnego oszacowania zasobów, jakimi dysponuje, wykorzystania predyspozycji, mocnych stron. Podobnie wygląda sytuacja jeśli chodzi o umiejętność kierowania własnym rozwojem, dokonywania świadomych wyborów i do ponoszenia za nie odpowiedzialności. Nie mówi wiele o osobowości młodego człowieka, o jego zainteresowaniach, pasjach, talentach. Nie ma w niej miejsca na wyrażenie siebie, poprowadzenie własnej interpretacji, opowiedzenie własnej historii o sobie i świecie.

Matura nie sprawdza także głębokiej wiedzy o świecie - o jego kontekstach, zawiłościach, wyzwaniach jakie niesie, wiedzy, którą można powiązać z realnymi doświadczeniami uczniów, która pomogłaby im lepiej rozumieć otaczającą rzeczywistość. Nie weryfikuje umiejętności spojrzenia na świat z różnych perspektyw, niestandardowego myślenia o jego problemach i symulacji rozwiązań. 

Matura nie sprawdza także rzeczywistej umiejętności rozumienia tekstu - mimo że z tego rodzaju zadaniem zmagają się uczniowie. Czym innym jest bowiem wyszukanie w krótkim artykule potrzebnych zdań, by wypełnić rubrykę z poleceniami, a czym innym zdolność do 

Matura nie sprawdza kompetencji społecznych - efektywnego komunikowania się, wyrażania siebie w kontakcie z innymi, pracy w zespole, wymiany wiedzy i doświadczeń, rozwiązywania konfliktów. Nie sprawdza również oczywiście wiedzy dotyczącej świadomego rodzicielstwa czy znajomości prawa. 

Matura nie jest już także przepustką do lepszego świata. Właściwie nic nie gwarantuje. Może ułatwić dostanie się na wyższą uczelnię z czołówki rankingów - ale to nie jest przecież dzisiaj żadnym czynnikiem zapewniającym sukces. Chyba, że chodzi o wejście do środowiska osób podobnie stymulowanych i korzystanie ze zdobytych w ten sposób znajomości. 

Matura nie pomaga uczelniom w doborze kandydatów. Wręcz przeciwnie. Ten kto ma najwyższy wynik w standardowym teście niekoniecznie przecież wykazuje predyspozycje do studiowania specjalistycznego kierunku. Może być po prostu sprawnym rozwiązywaczem zuniformizowanych zadań. Mistrzem dopasowania do klucza. Czy jednak będzie dobrym studentem medycyny, prawa, informatyki czy psychologii? Dlaczego pozbawiać uczelnie prawa do przyjęcia kandydata, który pasuje do jej profilu studenta? 

Matura nie jest także jakimś poważnym rytuałem selekcyjnym - oddzielającym tych, którzy są w stanie podjąć edukację na poziomie wyższym od pozostałych. Jej wymogi są coraz niższe. Przeciętny absolwent szkoły średniej, wyposażony w certyfikat maturalny, po 3 miesiącach pamięta tylko niewielką cześć tego, czego się uczył, przygotowując do tego egzaminu (konstatacja ta wynika z moich licznych obserwacji). Wynika to z samej konstrukcji tego najważniejszego ze sprawdzianów. 

Matura zatem to kosztowny egzamin, który właściwie niczemu nie służy. Przeciwnie hamuje innowacyjne zmiany, zbliżające szkołę do wyzwań przyszłości. Blokuje wprowadzanie autorskich programów. Nauczyciele sfokusowani na dobrych wynikach (z których są rozliczani) podporządkowują proces nauczania przygotowaniu do egzaminu. Dlatego uczą tak, by uczniowie osiągnąć mogli dobry rezultat. Pod testy. Pod klucz. Na lekcjach przerabiane są arkusze z poprzednich lat. Ileż razy słyszałem: "to ciekawy pomysł, ale nie ma na to czasu bo my musimy przygotować uczniów do matury" albo "nie eksperymentujmy, bo moje dziecko nie zda egzaminu".. Tak jakby jej zdanie było celem samym w sobie...

Oczywiście jestem otwarty na kontrargumenty. Chętnie poczytam odpowiedzi na pytania: Po co jest matura - w obecnym kształcie? Na jakie potrzeby społeczne odpowiada? Z jakimi wyzwaniami przyszłości rezonuje?

Tomasz Tokarz



Wolny rynek i wymiana

Z mojej perspektywy kapitalizm nie równa się gospodarce wolnorynkowej. Trzeba wreszcie zaprzestać mieszania tych pojęć. Uważam się za antykapitalistę a jednocześnie wolnorynkowca (orędownika własności prywatnej i idei swobodnej wymiany dóbr). Kapitalizm to dla mnie etatystyczny system władzy klasowej którzy zapewnia kapitalistom (posiadaczom kapitału) przywileje podobne do tych, które posiadali właściciele ziemscy. Państwo jest w tym ujęciu nie tyle przeciwnikiem ile ochroniarzem oligarchii finansowej. Tymczasem wolny rynek to system w którym każdy człowiek posiada (szeroko rozumiane) środki produkcji i wymienia się z innymi produktami własnej pracy.

Nie przekonuje mnie neoliberalizm, z jego komasacją kapitału, dysproporcjami ekonomicznymi, jałowością i pustką ideową. Równie daleki jest mi jednak państwowy socjalizm, z jego maszyną biurokratyczną duszącą aktywność, centralizujący i uniformizujący obywateli. W sumie oba te modele są dla mnie stronami tej samej oligarchicznej monety.

Wierzę wciąż w potęgę świadomych działań jednostek, niepowtarzalnych indywiduów, mających wyjątkowe umiejętności i predyspozycje, poszukujących spełnienia i sensu, wymieniających się swobodnie dobrami z innymi jednostkami, wspierających się wzajemnie na drodze do wspólnego interesu. Jest w tym i Mises, i Erhard, i Abramowski, i Proudhon. Być może najlepszą nazwą dla tej eklektycznej doktryny byłby kooperatywizm albo mutualizm (Carson), godzący idee wolnego rynku z zasadą solidarności.

A państwo? W mojej utopii (eutopii) mogłoby działać jako coach - niedyrektywny organizator przestrzeni służącej rozwojowi obywateli, wspierający ich w realizacji osobowego potencjału i działaniu na rzecz innych...

Tomasz Tokarz