środa, 25 stycznia 2017

Od cytatów do własnych narracji

Tworzenie wolnej szkoły to na początku fascynacja cytatami - gotowymi tekstami. To metafrazy. Trochę z Neilla, trochę Korczaka, Montessori, szczypta Rosenberga czy Juula. Wypełniają sporą przestrzeń. Są jak fundamenty. Potem się okazuje, że nie wszystkie pasują na określonym podłożu. Tereny są różne. Ich zagospodarowanie wymaga przystosowania. Nie da się także samymi cytatami wypełnić ścian. Dlatego coraz częściej pojawiają się parafrazy, przeróbki, wariacje, intepretacje. Źródła wciąż inspirują, ale nie są traktowane dosłownie. W końcu społeczność zaczyna mówić własnym głosem, tworzyć autorskie narracje. Wtedy staje się zbiorem cytatów dla innych.

Tomasz Tokarz

wtorek, 17 stycznia 2017

Efektywność nowej szkoły

Kontynuując refleksje na temat modelu szkoły-organizmu (turkusowej)... Przede wszystkim konieczne jest zawieszenie myślenia o jej efektywności mierzonej kryteriami opracowanymi na potrzeby innych modeli. Wszelkie pytania: "a jaką mam pewność, że ta szkoła jest lepsza od konwencjonalnych" są chybione - ponieważ nie ma płaszczyzny do porównań. Wszystko zależy od tego jak zdefiniujemy "lepszość" - a i tak definicje będą jedynie pochodną paradygmatu, w którym powstały. 

W szkole-kościele skuteczność placówki wyznaczana jest przez adektwatność - dobra szkołą to taka, która produkuje uczniów jak najbardziej podobnych do z góry założonego wzorca (morphosis), reprezentującego Prawdę, Dobro, Piękno et caetera. 

W szkole-armii (typowym przykładem jest szkołą pruska) efektywność mierzona jest przez posłuszeństwo - dobra szkoła to taka, która konstruuje uczniów zaangażowanych na rzecz państwa i jego władz (mają posiadać takie informacje, umiejętności i wartości, które są przydatne z punktu widzenia interesu państwa). Im większa gotowość do poświęcania życia na rzecz realizacji celów wyznaczanych przez decydentów - tym lepiej. 

W szkole-fabryce skuteczność zależy od zysku. Dobra szkoła to ta, która... jest lepsza niż inne - według pewnych ustandaryzowanych ram, która której uczniowie osiągają wyższe noty od uczniów innych szkół, którzy lepiej rozwiązują wyniki w testach, lepiej wypadają w rankingach - innymi słowy, sprawniej dopasowują się do zewnętrznych norm jakości.  

W szkole-rodzinie efektywność wiąże się z komfortem i poczuciem bezpieczeństwa - dobra szkoła to taka, która zapewnia uczniom opiekę, dba o ich potrzeby, pielęgnuje. 

Szkoła-organizm wymyka się tym kategoriom. Stanowi samoorganizujący się, mobilny, płynny byt, rozwijający się wraz z całą społecznością, odpowiadający na jej bieżące potrzeby, dostosowujący się do zmieniających się okoliczności. Trudno określić kryteria efektywności - bowiem nie ma ona sztywnych celów, są one elastyczne, związane z "tu i teraz". Niemniej można pokusić się o stwierdzenie, że w tym modelu dobra szkoła to ta, która zapewnia wszystkim swoim członkom możliwość wyrażania siebie, swobodnej wymiany myśli i współpracy - co utożsamione jest z rozwojem. 

Tak czy inaczej - podchodzenie do takiej szkoły z narzędziami mierniczymi wyprodukowanymi do badania innego rodzaju placówek (dzisiaj oczywiście dominują instrumenty pochodzące ze szkoły-fabryki) - nie ma sensu. Wyniki w testach, pozycje w rankingach, statystyki EWD itd. - nie dadzą nam wiele w tym przypadku. Jeśli wybieramy się w góry, by poszukać siebie - bylibyśmy zdumieni, gdyby ktoś określał powodzenie naszej wyprawy za pomocą liczby pokonanych kilometrów...

Tomasz Tokarz

Edukacyjne interregnum

Zygmunt Bauman stwierdził kiedyś, że żyjemy w czasach interregnum. Umierają stare systemy. Dominujące schematy tracą status obowiązujących. Skutkiem jest chaos. Nie wiemy, w co wierzyć. Szukamy rozwiązań w dawnych modelach - zamiast szukać nowych. 

Odnoszę wrażenie, że także w sferze edukacji mamy obecnie bezkrólewie. Dziewiętnastowieczny model szkoły fabryki (powstały na potrzeby epoki industrialnej), opartej na jednolitych normach jakości, wskaźnikach (rankingach), miernikach (ocenach), rywalizacji - powoli odchodzi. Nie zaspokaja dziś najważniejszych potrzeb indywidualnych. Nie służy interesowi publicznemu. Nie odpowiada na nasze tęsknoty. Wydaje się absurdalny - z tym swoim naciskiem na bieg, wyścig, zysk. 

Problem polega na tym, że po upadku króla następuje nieład. Pojawia się wielu aspirantów do tronu. Rywalizują frakcje, powołujące się na dawne tradycje ("wróćmy do tego, co było - przecież się sprawdziło"). Uaktywnili się promotorzy szkoły-kościoła (opartej na hierarchii, nauczycielach-kapłanach, pośredniczących między Prawdą a głowami uczniów) czy zwolennicy szkoły-inkubatora patriotów, posłusznych obywateli zaangażowanych w budowę silnego państwa. Oba są archaiczne, nieprzydatne w obliczu wyzwań współczesnych, ale wydają się atrakcyjne - bo znane, a zatem dające jakiś miraż poczucia bezpieczeństwa. 

Gdzieś na obrzeżach rozbrzmiewają coraz śmielsze głosy orędowników szkoły-rodziny, opartej na autorskim programie i wyrazistej pozycji dyrektorów - wchodzących w rolę opiekuńczych rodziców. Czy jednak nie okaże się ograniczający? Z tych narracji przebija paternalizm i trochę szklarniowe postrzeganie edukacji (szklarnia jako ciepłe, przyjazne ale zamknięte miejsce pielęgnowane przez znawcę-ogrodnika).  

Najmniej popleczników ma zupełnie nowy model: szkoły-wspólnoty, osadzonej na autonomii, autentyczności, równości wszystkich członków społeczności. Bazuje na naturalnych zasobach i pasjach.

Ten kandydat do tronu musi dopiero przekonać masy do siebie. Nie miał do tej pory możliwości się wykazać. Nie przynosi ze sobą gwarancji bezpieczeństwa i stałości.  Nie ma z góry założonego planu czy ekspertów-dyrektorów, mówiących jak żyć.  Wymaga elastyczności, otwartości i odrzucenia ugruntowanych schematów. Nie da się udowodnić dzisiaj jego skuteczności (jak zresztą ją mierzyć?). Efektów, jakie przynosi nie da się ująć za pomocą statystyk. Nie tworzy przewidywalnych wykonawców poleceń. W gruncie rzeczy nie wiadomo, kogo tworzy. Jest jednym wielkim eksperymentem. 

Czy zdoła przekonać do siebie społeczeństwo? Czy znajdziemy w sobie siłę i odwagę, by zaryzykować krok w nieznane? 

Tomasz Tokarz

niedziela, 15 stycznia 2017

Ukryty program a przekonania

Pisałem już wcześniej o ukrytym programie - o jego znaczeniu dla kształtowania sposobu odbioru świata przez młodych ludzi. O jego przełożeniu na podejmowane przez nich działania. Obserwując absolwentów dostrzegam wyraźne konsekwencje oddziaływania przekazów niesionych przez nieformalną kulturę szkoły. Jej owocem są przekonania obecne w ich głowach (zresztą sam nie jestem od nich wolny).

Na szybko można wymienić najbardziej charakterystyczne:
- Uczenie polega na wykonywaniu poleceń
- Praca ma sens, jeśli zostanie oceniona
- Najważniejsze są wyniki - od nich zależy moja wartość
- Kluczowe jest adekwatne odczytanie oczekiwań oceniającego (im bardziej się w nie wpasuje, tym lepiej)
- Dopasowaniem się do oczekiwań osiągnę więcej niż tworzeniem nowatorskich rozwiązań

Przekonania te rzutują bardzo mocno na funkcjonowanie w dorosłym życiu. Ich rozbijanie jest niezwykle trudne. Wymaga zakwestionowania wieloletnich doświadczeń, podważenia "wiedzy" nabywanej w trakcie setek godzin spędzonych w szkole, uderzenia w istotę habitusu, zakorzenionego w podświadomości.

Zdecydowanie lepiej w tym przypadku zapobiegać niż leczyć. Wymagałoby to jednak zasadniczej zamiany kultury szkoły - w kierunku upodmiotowienia wszystkich członków szkolnej społeczności. Wydaje się, że na to jeszcze trochę będziemy musieli poczekać...
chyba, że po prostu przestaniemy czekać i zaczniemy działać :)

Tomasz Tokarz

sobota, 14 stycznia 2017

Reforma a ukryty program


Wracając do reformy... Myślę, że w ogniu dyskusji umyka nam sedno zachodzących procesów. Nie jest istotne czy szkoła będzie miała strukturę 8+4, 6+3+3, 10+2 czy jeszcze inną. Wbrew pozorom kluczowego znaczenia nie mają także podstawy programowe - i tak większość z nas (powiedzmy to sobie szczerze) niewiele pamięta z treści przekazywanych przez szkołę. Także plany wychowawcze są mało ważne - w większości to miła dla ucha mowa-trawa, pełna sloganów o indywidualizacji i rozwijaniu talentów. Papier wszystko przyjmie.

Prawdziwe znaczenie dla rozwoju uczniów ma coś innego - tzw. ukryty program. Terminem tym obejmujemy wszystko, co pozostaje poza oficjalnymi deklaracjami instytucji edukacyjnej, a co de facto jest w niej realizowane, co de facto określa funkcjonowanie społeczności (klasy, grupy), co wpływa na jej członków..

To m.in. oczekiwania dorosłych (rodziców, pedagogów, nauczycieli) wobec dzieci. To komunikaty (werbalne i pozawerbalne), jakie do nich kierują. To rzeczywiste ich zachowania i postawy. To specyficzny sposób organizacji przestrzeni, wskazujący miejsce w układzie. To lokalne rytuały, wzory, schematy reagowania. To wiedza, umiejętności, wartości, które niezależnie od zamierzeń decydentów nabywamy przebywając w danym miejscu. To wzorzec relacji międzyludzkich, jaki funkcjonuje w placówce, a który nieświadomie przejmujemy i przekazujemy innym.

To ukryty program tworzy kulturę szkoły. To on decyduje o tym, jak będziemy postępować w życiu. Czy staniemy się uległymi wykonawcami poleceń czy kreatorami nowych paradygmatów.

Nie obawiam się wydłużenia szkoły podstawowej (choć trochę gimnazjów żal). Umiarkowanie przejmuję się nowymi podstawami programowymi. Nie spędzają mi snu z powiek slogany wychowawcze (pewnie i tak będą odwoływać się do modnych haseł).

Martwi mnie coś innego - że reforma jest tylko wstępem do wdrożenia nowej (czytaj: starej) kultury edukacyjnej, takiej na miarę wyzwań... XIX wieku. I że przyniesie ze sobą przyzwolenie na rekonstrukcję ukrytego programu osadzonego na autorytaryzmie i instrumentalnym traktowaniu uczniów.

I tego, że zauroczeni obietnicą wprowadzenia nowoczesnych technologii nie dostrzeżemy, że przy ich użyciu realizować będziemy feudalny (folwarczny) model edukacji.

Tomasz Tokarz 

czwartek, 12 stycznia 2017

Prawdziwa edukacja

Wejście ze świata dydaktycznej teorii do świata codziennego funkcjonowania szkoły bywa niezwykle trudne. Padają mity i wyobrażenia. Z balona utopijnych wizji uchodzi powietrze. Czasem dostajemy mocne ciosy po głowie wypełnionej fantazjami z pism Rousseau czy sentencjami Korczaka.

Wielu idealistów doświadcza kryzysu, przeżywa załamanie. Niektórzy poddają się i wchodzą oportunistycznie w dominujący model. Inni próbują walczyć. To ciężki czas. Ale kiedy już się przezeń przejdzie - pojawia się ożywcza przestrzeń do działania nowego typu.

Zamiast mechanicznego wdrażania książkowych schematów - autentyczne reakcje, oparte na rozpoznaniu specyfiki danego środowiska. Zamiast kopiowania cudzych wskazówek - autorskie projekty, wychodzące ze zrozumienia potrzeb dzieci, tych konkretnych, tu i teraz. Zamiast tworzenia sztucznych modeli - spojrzenie na młodych jak na niepowtarzalne podmioty, z krwi i kości, ze swoimi słabościami, lękami, fobiami ale także z wieloma, często ukrytymi, talentami.

Dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa edukacja.

Nowa szkoła

Nie chcę szkoły jako miniatury państwa autorytarnego, opartej na posłuchu i karności, działającej jak pas transmisyjny, służącej przekazywaniu gotowego zestawu wartości, informacji i umiejętności do głów uczniów. 

Ale nie chcę też szkoły stadniny, hodującej konie wyścigowe przeznaczone do osiągania dobrych wyników w rankingach. 

Nie chcę szkoły fabryki, wytwarzającej produkty edukacyjne według standardowych norm jakości, urabiającej wedle z góry założonej matrycy idealnego człowieka. 

Nie chcę szkoły więzienia - gdzie pod przymusem, wbrew ich woli, wsadza się ludzi po to, by ich zmieniać (naprawiać). 

Chcę szkoły - samouczącej się społeczności, przypominającej żywy, ewoluujący, samozarządzający się organizm.

Chcę szkoły - kooperatywy nauczycieli i uczniów, zawiązanej, by umożliwić swoim członkom pełniejszy rozwój, zrozumienie samych siebie i otaczającego świata oraz zaspokojenie wyższych potrzeb: przynależności, doskonalenia się, wyrażenia siebie, wniesienia czegoś sensownego w życie innych ludzi.

Chcę szkoły - pracowni, pomagającej młodym stać się twórcami własnej unikalnej podróży po świecie wiedzy i wartości. 

Chcę szkoły - miejsca spotkań, klastra, gdzie ludzie (w różnym wieku, z różnymi zasobami, pochodzący z różnych środowisk i kultur) stykają się ze sobą, by wzajemnie wspierać się w uczeniu, by razem zdobywać wiedzę, dyskutować, spierać się, wymieniać doświadczeniami, opiniami, wartościami, interpretacjami rzeczywistości. Gdzie uzyskują dzięki temu fundament pod samodzielne, twórcze działanie oraz budowanie przyjaznych relacji z innymi, opartych na zaufaniu, empatii, solidarności.  

Bliskie są mi słowa Piotra Laskowskiego ("Szkoła pięknych umysłów"): "Musimy pomyśleć szkołę-wspólnotę, autonomiczną społeczność, która beztrosko i bezinteresownie spotyka się, by czytać, myśleć, dociekać, jaki jest świat. Szkołę, w której każdy i każda jest u siebie i zyskuje moc, współdecydując o jej kształcie, nawiązując przyjacielskie relacje, doświadczając troski i życzliwości"

Myślę, że taka szkoła jest możliwa. Zapraszam do współpracy wszystkich, którzy też w nią wierzą :) 

Tomasz Tokarz

Szkoła realnej demokracji

Demokracja dzisiaj wygląda tak jak wygląda, bo edukacja do niej nie przygotowuje. W jaki sposób szkoła autorytarna, oparta na posłuszeństwie, sztywnej hierarchii, sprowadzająca się do wykonywania poleceń może wykształcić świadomych i aktywnych obywateli?

"Trudno zrozumieć, w jaki sposób ludzie, którzy wyrzekli się rządzenia samymi sobą, mogliby dokonać właściwego wyboru tych, którzy mają nimi rządzić. Trudno uwierzyć, by głosowanie zniewolonych ludzi mogło kiedykolwiek powołać rząd liberalny, silny i mądry". (Alexis de Tocqueville, 1835)

"Dorośli wprowadzili demokrację: zdemokratyzowali oni wprawdzie społeczeństwo dorosłych, ale zapomnieli zdemokratyzować społeczeństwo dziecięce! A jakżeż możemy chcieć ukształtować przymioty, które (…) są niezbędne dla zapanowania zdrowej demokracji, wychowując młode pokolenie w ramach poglądów czysto autorytatywnych? Nie możemy dokonać takiego cudu, żeby przygotować obywateli tak, by byli wolnymi obywatelami, posłusznymi nakazom wewnętrznym, ucząc ich w ciągu dwudziestu lat, by byli poddanymi, ulegającymi władzy zewnętrznej". (Edouard Claparède, 1911)

Potrzebujemy szkoły poszerzającej rzeczywiste sprawstwo uczniów. Traktującej młodego człowieka jako sternika własnego rozwoju, dającej mu przestrzeń do podejmowania samodzielnych i świadomych wyborów, dotyczących jego samego i wspólnoty, której jest częścią. Uczącej ponoszenia za nie odpowiedzialności.

Potrzebujemy szkoły, która sama w sobie stanowiłaby demokratyczną wspólnotę, opartą o zasady: wolnego wyboru (uczniowie samodzielnie, przy wsparciu kompetentnych dorosłych, zarządzają procesem uczenia się, wytyczają własne ścieżki kształcenia, dobierają formy edukacyjnej aktywności dostosowane do ich potrzeb i zainteresowań) oraz samorządności (ważne decyzje dotyczące całej wspólnoty szkolnej podejmowane są wspólnie - każdy z jej członków ma prawo zabierania głosu).

Dopiero taka szkoła ma szansę kształcić liderów, zdolnych do świadomego kierowania własnym życiem oraz inspirowania innych.

Tomasz Tokarz

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Tęsknota za edukacyjnym autorytaryzmem

Sprzeciw wobec reformy edukacyjnej winien uwzględniać fakt, że wielu obywateli ją popiera. Wniosek ten snuję na podstawie licznych rozmów, jakie odbyłem w ostatnich tygodniach. Nie chodzi tu jedynie o sentyment do schematu szkoły 8+4 (do której uczęszczali orędownicy zmian). To tylko symbol. Kluczem jest przywiązanie do pewnej kultury edukacji: autorytarnej, dyrektywnej, opartej na hierarchii i "porządku" (czytaj: posłuszeństwie). Odnoszę wrażenie, że całkiem spora część rodziców i nauczycieli kieruje się następującymi przekonaniami: - człowiek jest z natury zły, a przynajmniej niedoskonały, słaby, ułomny - wymaga zatem urobienia za pomocą silnej ręki - człowiek może stać się lepszy, jeśli zostanie do tego przymuszony - świat jest okrutny - dziecko trzeba przygotować do takiego świata - nauka to przykry obowiązek, to proces pełen krwi, potu i łez - w szkole musi być ciężko, bo to wysiłek i cierpienie czynią człowieka szlachetnym ("nie ma lekko") - szkoła ma przede wszystkim nauczyć dziecko dyscypliny, która przyda mu się w dorosłym życiu ("szef będzie wymagał w pracy posłuchu") - sednem edukacji jest wykonywanie poleceń (nawet jeśli uczeń ich nie rozumie), to kształtuje karność, która przyda mu się w dorosłym życiu - zadania domowe są konieczne (nawet jeśli dziecko nie pojmuje ich sensu) - bo wyrabiają poczucie systematyczności, które przyda mu się w dorosłym życiu - nauczycielowi trzeba okazywać szacunek (czyli mieszankę strachu i uznania), to rozwija poczucie zależności, które przyda mu się w dorosłym życiu - szkoła w PRL była jaka była ale przynajmniej pokazywała uczniowi miejsce w szeregu, był "porządek" ("ja chodziłem/am do szkoły w PRL i jakoś wyrosłem/am na ludzi, a dzisiejsza młodzież to...") Dla osób w ten sposób postrzegających świat obecna reforma (i cały pakiet symboli i wartości z nią związanych) wydaje się rozwiązaniem słusznym, sensownym, odpowiadającym na ich oczekiwania. Jest w nich obecna tęsknota za modelem autorytarnym. Warto o niej pamiętać, by samemu nie ulec ograniczającemu przekonaniu, że społeczeństwo z niechęcią przyjmie nowe rozwiązania - tylko dlatego, że w nas budzą one opór (błąd projekcji) oraz podobny sprzeciw wywołują w środowisku, w jakim się obracamy (błąd ograniczonej reprezentacji). Tomasz Tokarz

Nieistotne dyskursy o edukacji

Od dziesięciu lat para idzie w gwizdek. Dyskurs edukacyjny opanowany został przez pierdoły. Najpierw rzesze debatowały czy w szkołach mają być mundurki czy nie. Potem, czy do szkół maja iść sześciolatki czy siedmiolatki. Teraz - czy lepszy jest model z gimnazjami czy bez gimnazjów. Jakież to ma znaczenie? Angażujemy się w żarliwe spory dotyczące trzeciorzędnych kwestii - z punktu widzenia dobra naszych dzieci.

Czy horyzonty rządzących nie wykraczają poza zagadnienia podziału kształcenia na odcinki czasowe? Czy istotnie chcą marnotrawić nasz czas rzucając nam tematy w stylu: przymus edukacyjny winien rozpoczynać się od ... roku życia? Czy popierające reformę masy wierzą, że wystarczy skasować gimnazja a polska oświata odpowie na współczesne wyzwania? Czy ich oponenci uważają, że wystarczy powstrzymać reformę, aby zbudować szkołę adekwatną do aktualnych potrzeb społecznych?

Mam wrażenie, że nieustannie krążymy wokół tych samych drobiazgów - nieistotnych wobec naprawdę ważnych pytań: jaka ma być rola szkoły u progu III tysiąclecia? Jakie ma być w niej miejsce ucznia i nauczyciela? Jak ma wyglądać proces uczenia, który służyłby harmonijnemu rozwojowi wszystkich członków szkolnej wspólnoty? Który zapewniłby możliwość rozwijania indywidualnego potencjału naszych dzieci a jednocześnie przygotował je do aktywnego działania w demokratycznym społeczeństwie?

Koncentrujemy się wciaż na starym, przebrzmiałym paradygmacie, opartym na modelu pruskiej edukacji podporządkowanej państwu. Co najwyżej zastanawiamy się jak rozluźnić krępujący gorset - zamiast jak go zlikwidować. Czas zbudować szkołę na nowo. Ale wcześniej trzeba to porządnie przedyskutować. Zacznijmy rozmowę na poważne tematy zamiast tracić czas i energię na tematy bez znaczenia.
Tomasz Tokarz