Żyłoby
się nam nieco lepiej, gdybyśmy mieli blisko choć jedną osobę,
która akceptowałaby nas takimi, jakimi jesteśmy. Która nie
krepowałaby nas oczekiwaniami, wymaganiami, roszczeniami. Która nie
próbowałaby nas urabiać, przekształcać, dopasowywać do własnych
wyobrażeń. Która patrząc nam z radością w oczy byłaby zdolna
powiedzieć: "nic bym w Tobie nie zmienił/a"...
Żyłoby
się nam nieco lepiej także wtedy, gdybyśmy mieli blisko choć jedną osobę,
którą akceptowalibyśmy taką, jaką jest. Której nie
krepowalibyśmy oczekiwaniami, wymaganiami, roszczeniami. Której
nie próbowalibyśmy urabiać, przekształcać, dopasowywać do
własnych wyobrażeń. Której patrząc z radością w oczy bylibyśmy
zdolni powiedzieć: "nic bym w Tobie nie zmienił/a"...
Prawdą jest, że żyłoby się nam wtedy nieco lepiej. Ale czy to nie jest też tak, że skoro "oczekujemy" zaakceptowania nas przez bliską osobę to jednak chcemy ją zmienić a więc jej nie akceptujemy i stawia nas to w tej samej pozycji co i ją? Czy to nie proces na całe życie i uczenie się nawzajem?
OdpowiedzUsuń