czwartek, 17 września 2015

Liderzy edukacyjnej zmiany

"Niczego nie zmienisz walcząc z otaczającą Cię rzeczywistością. By zmienić ją zbuduj nowy model, który sprawi, że obecny stanie się przestarzały” (Bukminster Fuller)

Od wielu miesięcy w polskim dyskursie pedagogicznym trwa intensywna debata dotycząca wizji szkoły na miarę XXI wieku. Zaryzykuję tezę, że mimo sporów odnośnie konkretnych rozwiązań dydaktycznych czy wychowawczych, w zasadniczych kwestiach zarysowuje się zgodność. Wiemy mniej więcej, czego potrzebujemy dla naszych dzieci.

W skrócie: potrzebujemy szkoły stwarzającej uczniowi przestrzeń do swobodnej eksploracji, dzięki której lepiej zrozumie samego siebie i środowisko, jakie go otacza. Otwartej na jego potrzeby i zainteresowania. Pozwalającej mu odkrywać wrodzony potencjał. Szkoły, w której miałby możliwość wchodzić w naturalne interakcje, rozwijające kompetencje interpersonalne.

Szkoły, w której mógłby wykazać się kreatywnością i przedsiębiorczością. W której uczyłby się, jak świadomie zarządzać własnym życiem. Która pomogłaby mu pojąć złożoność własnej kultury oraz poznać postawy innych. Szkoły, w której nauczyciel byłby dla niego inspirującym przewodnikiem po świecie wiedzy i wartości.

Jesteśmy zatem świadomi, w jakim kierunku warto iść. Problem polega na wdrożeniu tych idei. Oczywiście proces transformacji szkół postępuje. Jednakże trudno oprzeć się wrażeniu, że zachodzi zbyt wolno. W swej istocie przeciętna współczesna szkoła nie różni się wiele od swej odpowiedniczki z drugiej połowy XIX wieku.

Gdzie zatem hamuje proces nieodzownych zmian? Wydaje się, że główne blokady istnieją w głowach dorosłych: kadry zarządzającej, nauczycieli, dużej części rodziców. Niejednokrotnie kierują się przekonaniem o bezalternatywności istniejących rozwiązań ("tak było i będzie", "nic się nie da zrobić").

Zauważalne jest także oczekiwanie, że przekształcenia muszą wyjść z góry. Że to rząd powinien przeprowadzić niezbędne reformy, wprowadzić odpowiednie ustawy i rozporządzenia. Ale tak się nie stanie. I nie jest to zresztą potrzebne. Narzucone rozwiązania nigdy nie będą naszymi własnymi. Na zewnętrzne polecenia (z którymi się nie utożsamiamy) reagujemy biernością
, czasem oporem.

Prawdziwe zmiany (niebędące jedynie zasłoną dymną, reakcją obronną systemu  w myśl zasady: "zmieńmy wszystko, by nic się nie zmieniło") powinny mieć źródła oddolne. Wychodzić spoza grona strażników układu.

Można odwołać się tutaj do teorii emergencji, według której jakościowo nowe zjawiska (formy, zachowania, procesy) wyłaniają się w wyniku oddziaływań między prostymi elementami. Interakcje zachodzące na niższym poziomie prowadzą do pojawienia się nowych form na poziomie wyższym. Innymi słowy - istotne zmiany obejmujące całą społeczność mają korzenie w małych strukturach lokalnych.

Interesująca jest koncepcja bąbli Andrzeja Nowaka. Analizując proces tranzycji społeczno-gospodarczej w Polsce lat 90. zaobserwował, że powstawanie firm prywatnych nie przebiegało według odgórnych założeń. Miało charakter oddolny. Porównał to do efektu "bąbla" na wodzie, wzbudzającego falę dookoła. Gdy jedna osoba zakładała własny biznes, inni z jego otoczenia, pod jego wpływem, robili to samo. Podpatrywali rozwiązania osób, które odnosiły sukcesy. Przemiany, konkluduje Nowak, zaczynają się od jednostek, od małych, drobnych przedsięwzięć ("bąbli nowego w morzu starego"). Od nich rozchodzą się na dalsze obszary. Bąble łączą się, rezonując na coraz większe przestrzenie.

Zmiany nie pojawiają się jednakże z niczego. Niezastąpiona jest rola innowacyjnych jednostek, aktywistów, siewców idei. To oni wyznaczają nowe standardy myślenia. Podejmują działania, mające na celu realizację bliskich im wizji. Zarażają pomysłami. Przezwyciężają marazm, przeciwstawiają się tyranii narzekań, stawiają czoło tumisiwizmowi.

Pojawienie się w lokalnych społecznościach liderów zmian wywołuje ferment. Inspirują innych do stosowania nowych rozwiązań. Udowadniają, że inne opcje są możliwe, że jednak "da się", że "także my możemy coś robić". Stają się katalizatorami nowego sposobu postrzegania świata. 

Jakie ma to przełożenie na edukację? Trzeba być świadomym, że zmiany nie dokonają się w wyniku odgórnych reform, centralistycznie zaplanowanych rozwiązań, dyrektyw ze szczytów władzy. Muszą wyjść od dołu. Potrzebni są prężni, refleksyjni, świadomi akuszerzy edukacyjnej zmiany.

I oni już są wokół nas. Zakasali rękawy i działają, coraz prężniej i skuteczniej. Są wśród nich nauczyciele, rodzice, działacze społeczni, przedstawiciele kadry zarządzającej. Niektórzy próbują zmieniać placówki od środka. Inni tworzą własne autorskie projekty, zakładają szkoły, przedszkola, kooperatywy samouczące, grupy unschooligowe. Warto uważnie śledzić ich poczynania. Niebawem wdrażane przez nich innowacje mogą stać się standardem.

Tomasz Tokarz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz