Za wyznacznik sukcesów polskiej edukacji uznawane są wyniki badań PISA. Kiedy ogłoszono ostatni ranking media uderzyły w optymistyczne tony. Akcentowano wysokie pozycje polskich uczniów w zestawieniach, skoki w kolejnych kategoriach, wzrost kompetencji w poszczególnych grupach. Nagłówki krzyczały: „Najlepsi mogą się uczyć od nas!”, "Polscy uczniowie w światowej czołówce", „Gonić Azjatów! W Europie nie mamy już się z kim ścigać” (z tym ostatnim może być ciężko, kiedy zobaczymy, jaka obsesja towarzyszy kształceniu młodych Koreańczyków).
Czy jednak rzeczywiście mamy powody do dumy? Czy zachwyt jest uzasadniony? Czy eksperyment na oświacie istotnie zakończył się spektakularnym sukcesem? Wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy cele szkoły. Jeśli uznamy, że jej istotą jest obróbka uczniów służąca osiąganiu dobrych wyników na zuniformizowanych egzaminach, to rzeczywiście można mieć duże podstawy do zadowolenia.
Polscy uczniowie z roku na rok coraz lepiej rozwiązują testy. Jest to efektem konsekwentnego realizowania pewnej strategii. Od kilkunastu lat nauczanie w polskiej szkole redukowane jest do roli kursu przygotowawczego do różnego rodzaju egzaminów (szóstoklasisty, gimnazjalnego, maturalnego). Sam system egzaminacyjny oparto na procedurach metodologicznych PISA - co zresztą tłumaczy osiąganie przez polskich uczniów coraz wyższych not w badaniach. Dostosowaliśmy naszą edukację do zewnętrznych standardów.
Jeśli jednak cele szkoły określimy
inaczej, choćby pragmatycznie - jako przygotowanie młodego pokolenia
do radzenia sobie w otaczającej rzeczywistości (nie wspominając o paradygmacie
wolnościowym czy personalistycznym) to pojawiają się poważne wątpliwości.
Można
przytaczać dziesiątki badań, opracowań diagnozujących zagubienie polskich nastolatków, brak
zaangażowania obywatelskiego, niskie kompetencje intra- i interpersonalne,
problemy z komunikowaniem się, niezdolność do kolektywnego działania, a w
konsekwencji rosnące trudności z odnalezieniem się na rynku pracy, mimo coraz
wyższych kwalifikacji formalnych (czytaj papierkowych).
Nie ulegając euforii wynikającej z
pobieżnego odczytania wyników PISA, warto głębiej wczytać się w treści zawarte
w raporcie. Bardzo interesujące dane zawiera rozdział "Students'Engagement, Drive and Self-Beliefs".
Pokazuje on, że polscy uczniowie pozbawieni są motywacji, zaangażowania,
poczucia przynależności do społeczności szkolnej. Gimnazjaliści nie czują się w
szkole spełnieni, nie mają przekonania, że przygotowuje ich ona do codziennego
życia, nie czerpią satysfakcji z uczenia się, nie znajdują w niej impulsów do
samodzielnego rozwoju...
Przykładowo. Polska jest na samym dnie rankingu
mierzącego poczucie przynależności uczniów do szkoły. Podobnie przedstawia się
sytuacja w zestawieniu obejmującym przekonanie o sensowności podejmowanych w
niej działań. Procent uczniów, którzy odpowiedzieli pozytywnie na pytanie:
"Czy czujesz się szczęśliwy w szkole?" jest jednym z najniższych na świecie (najniższy
jest w Korei Południowej, na której zdajemy się wzorować). Równie pesymistyczne
wnioski wynikają z analizy danych dotyczących motywacji.
Jak widać zdolność precyzyjnego wpasowania
się w klucze odpowiedzi nie przekłada się na poczucie satysfakcji. Polscy
uczniowie rzeczywiście coraz lepiej rozwiązują testy. Jednocześnie coraz mniej
czują się związani ze szkołą. Nie widzą w niej miejsca odpowiadającego na ich
potrzeby.
Szkoła postrzegana jest przez uczniów jako instytucja służąca przygotowaniu do
egzaminu. Dobry rezultat ma im zagwarantować miejsce na prestiżowej uczelni i
wysoko płatną pracę. Taka motywacja grozi powstaniem pokolenia
zewnętrzsterownego, pozbawionego autentycznej pasji do nauki, autonomicznych aspiracji, przekonania, że dzięki uczeniu się lepiej poznają samych siebie i otaczający świat.
Pora zatem zastanowić się jakiej szkoły
naprawdę chcemy dla naszych dzieci? Fabryki o stosunkowo wysokim standardzie
jakości, wypuszczającej rzesze podobnie myślących i działających absolwentów,
wyposażonych w kompetencje wystarczające do wykonywania narzuconych odgórnie
zadań (mniej lub bardziej złożonych)?
Czy szkoły rozumianej jako otwarta
przestrzeń uczenia się, w której uczeń jest twórczym podmiotem, odpowiedzialnym
za swój rozwój, czerpiącym radość z nauki, zdolnym do kierowania własnym
życiem? Pytanie to warto uczynić podstawą refleksji o polskim systemie
edukacji.
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz