Wymagamy od młodych ludzi uczestnictwa w edukacyjnym wyścigu. Żyjemy w świecie mierników i wskaźników, rankingów i wykresów efektywności. Ekscytujemy się ocenami, nagrodami, pozycjami w konkursach. Porównujemy i zestawiamy. Eksponujemy wyniki testów. Warto zastanowić się nad sensownością takich działań. Zadać pytanie komu one służą? Na pewno nie naszym dzieciom.
Szkoła nie jest dobrym miejscem na rywalizację. Nie sprawdza się w tej przestrzeni. Nie służy realizacji celów edukacyjnych. Zaburza naturalny rozwój uczniów. Człowiek jest przecież istotą społeczną, z natury predestynowaną do współdziałania. Wystarczy przyjrzeć się dzieciom, które nie są poddane zewnętrznej presji bycia lepszymi od innych. Pomagają sobie wzajemnie, wspierają w realizowaniu zadań, okazują zrozumienie dla słabości. Czerpią radość ze wspólnej aktywności. Wprowadzenie sztucznych mobilizatorów bardzo szkodzi temu procesowi.
Wymuszona
rywalizacja, przekonuje
Peter Grey autor książki „Wolne dzieci – nieustanne
ocenianie i porównywanie uczniów przekazują dzieciom informację,
że każde z nich powinno zająć się przede wszystkim sobą i być
lepszym niż inni. Pomaganie kolegom może być uznane za
oszukiwanie, a nawet zaszkodzić samemu pomagającemu, jeśli
podniesie średnią ocen i obniży jego pozycję w klasie. Uczniowie
czujący na sobie największą presję sukcesu dobrze to rozumieją:
stają się bezwzględnymi bojownikami o oceny i pozycję. Ich celem
nie jest współpraca, ale pokonanie innych.
Rywalizacja
nie służy wzmacnianiu poczucia wartości. Wbrew pozorom nie buduje bardziej pozytywnego wyobrażenia o siebie. Pompuje ego, co
jednak nie przekłada się na rzeczywiste samozadowolenie. Ludzie
który weszli w tryb odgórnie sterowanej konkurencyjności stają się zależni od oceny
innych. Brakuje im poczucia autonomii. Efektem jest bierna adaptacja
do oczekiwań płynących z zewnątrz. Taki model uczy dzieci, że sukces w
życiu bezpośrednio wynika z tego, jak zostaną ocenione przez innych – a nie
jest pochodną wewnętrznej satysfakcji i poczucia sensu.
Rywalizacja
nie ma wiele wspólnego z naturalną u człowieka chęcią doskonalenia
się, potrzebą bycia coraz lepszym w dziedzinie, na której się zna, do której ma predyspozycje, do wykonywania pracy, która
sprawia mu radość i dzięki której może zrobić coś
wartościowego dla innych. Tu chodzi o pokonanie konkurenta,
rozbicie przeciwnika, zademonstrowanie wyższości. Tymczasem
prawdziwy rozwój polega na zmaganiu z samym sobą, z naszymi
słabościami, z deficytami i blokadami, które hamują proces
odkrywania siebie i utrudniają podążanie za marzeniami.
Jak
pisze Gerald Huther: „ludzie podlegający naciskowi konkurencji
nie rozwijają się i nie wykorzystują swoich możliwości, a
współzawodnictwo wytwarza jedynie pogłębiające się
specjalizacje. W wyniku konkurencji można wykształcić fachowych
idiotów i wyczynowych sportowców, ale nie ludzi wszechstronnie
wykształconych, kompetentnych na wielu obszarach, rozważnych,
myślących perspektywicznie i działających odpowiedzialnie,
silnych, pozostających w zgodzie ze sobą, zdolnych do nawiązywania
relacji międzyludzkich”.
Rywalizacja
nie służy wreszcie budowaniu dobrych relacji. Niszczy ducha
współpracy. Prowadzi do konfliktów, walk, zawiści. Jest
przeciwskuteczna jeśli chodzi o interes całej grupy. Wiele badań
pokazuje, że kiedy eliminujemy czynnik rywalizacyjny zespół pracuje sprawniej, efektywniej, osiąga lepsze wyniki.
Edukacja to nie zawody sportowe. Celem uczenia się nie jest zdystansowanie innych uczniów, zamanifestowanie przewagi, dokarmienie ego kosztem pozostałych. Chodzi tu o zdobycie wiedzy, umiejętności, kompetencji pozwalających na lepsze rozumienie siebie i świata. Każdy zmierza do rozwoju własną drogą i własnym tempem. W tym procesie nie ma wygranych i przegranych. Każdy może być zwycięzcą.
Tomasz
Tokarz
Amen. WSZYSTKO POWIEDZIANE
OdpowiedzUsuń