sobota, 6 sierpnia 2016

O projekcie reform edukacyjnych




"Po co robić reformę, skoro nie ma się na nią żadnego pomysłu?" - to własnie takim zdaniem mógłbym podsumować zajawkę zmian MEN zaprezentowaną ponad miesiąc temu w Toruniu. Po co tracić czas, energię i pieniądze podatników na działania bez wizji?

To niezwykle chaotyczny zlepek pomysłów (pozbawiony szerszego fundamentu), którego sztandarowa idea oparta jest na rozwiązaniach z 1948 roku (no może na ich wersji z 1961). Nie ma w nim sensownej nadbudowy. Nie widać rozpoznania aktualnych czy dalekosiężnych potrzeb społecznych. Nie wiadomo po co ministerstwo chce modyfikować struktury oświaty. I to kopiując model z PRL! Nie dostrzegam tu jasnej odpowiedzi na najważniejsze pytania (choćby: Jakiej szkoły potrzebujemy? Do jakich działań ma przygotowywać? W jaki sposób? Jaka ma być rola uczniów w szkole?).

Z całego projektu przebija się wyraźnie zapowiedź likwidacji gimnazjów - traktowane jako panaceum na bolączki polskiego szkolnictwa. To spora modyfikacja. Ale sam pomysł jest banalny, propagandowy, pozbawiony merytorycznego umocowania (poza życzeniową tezą: kiedyś osiem klas się sprawdzało, to sprawdzi się i teraz). Ma charakter polityczny - pozwala odróżnić się od poprzednich ekip i wykorzystać dla własnych interesów dość stereotypowe wyobrażenia na temat tego rodzaju placówek.

Ciekawie co prawda brzmią fragmenty o tutoringu - ale widać, ze to jedynie taka modna przyprawa, którą dodano dla efektu ("damy szczyptę tutoringu, przysypiemy wspominką o tablicach multimedialnych i będzie ładnie wyglądać"). 

W takim ujęciu dostrzegam użyteczność, jakie dla władzy miały tzw. debaty ogólnopolskie. Pozwoliły mniej więcej rozpoznać, jakie hasła się na nich pojawiają i wybiórczo je przejąć, przekształcając w ładnie brzmiące hasła. Chcecie tutoringu - będzie tutoring. Chcecie mniej testów - damy mniej testów. Chcecie bardziej praktycznej edukacji - będzie bardziej praktyczna. Problem w tym, że to wszystko odbywa się na poziomie komunałów rzucanych innowatorom. Nie idą za tym żadne konkretne rozwiązania, żadne przemyślanie wizje działań.

Nie wystarczy robić coś innego niż poprzednie ekipy, by być partią rzeczywiście dobrej zmiany - adekwatnej do cywilizacyjnych wyzwań. Odnoszę wrażenie, że PiS po prostu nie ma całościowej koncepcji zmian edukacyjnych. Jak dla mnie (libertarianina) - nie musi mieć. Mógłby spokojnie zostawić szkoły obywatelom, nauczycielom, działaczom, rodzicom. Pozwolić, by "zakwitło sto kwiatów, przemówiło sto szkół" (parafrazując wiadomo kogo). Szybko pojawiłaby się fala oddolnych inicjatyw.

Problem w tym, że cała ta reforma potrzebna jest władzy w całkiem odwrotnym celu - by oświatę podporządkować, przejąć organizacyjnie i ideologicznie. A reszta to sztukateria...


Tomasz Tokarz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz