"Gdzie państwo się kończy, tam dopiero zaczyna się człowiek, który nie jest zbyteczny: tam się poczyna pieśń niezbędnego, jednokrotną i niezastąpioną nutą" (Friedrich Nietzsche)
Podobno jest plemię w Afryce, które datuje narodziny człowieka nie od poczęcia czy wyjścia z brzucha rodzicielki, lecz od momentu, kiedy otrzyma ono swoją pieśń. Jej autorką jest matka wsłuchująca się w swą duszę. Uczy ją ojca a następnie pozostałych mieszkańców wioski. Śpiewają ją położne w trakcie porodu. Pieśń ta później towarzyszy młodemu człowiekowi w jego życiu. Wszyscy ją znają. Kiedy młodemu człowiekowi przydarzy się coś nieprzyjemnego - współplemieńcy śpiewają ją, by go pocieszyć. Kiedy odniesie sukces - robią to, by wyrazić uznanie. Kiedy przekroczy obowiązujące zasady - zamiast kary, wszyscy odśpiewują jego pieśń, by przypomnieć mu kim jest. Obecna jest także na łożu śmierci.
To piękna opowieść. Niemniej, czy taka odgórnie narzucona pieśń nie jest nazbyt ograniczająca? Czy pozwala na autonomię? Czy nie lepiej, by młody człowiek miał możliwość modyfikowania jej, dodawania do niej elementów siebie, uzupełniania o własne wersy i dźwięki? A jeszcze lepiej, by skomponował ją sam. Zbyt często jesteśmy otoczeni cudzymi pieśniami, opowieściami o nas samych, zewnętrznymi interpretacjami.
A czy życie nie jest procesem odkrywania i wyrażania naszej własnej pieśni, będącej pochodną wewnętrznego głosu? Naszego ja?
Zbyt wielu ludzi "wiedzie żywot w cichej rozpaczy" i "umiera wraz ze swoją niewyśpiewaną pieśnią"...
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz