Wyobraźmy sobie szkołę, w której nie ma hierarchii i anachronicznych systemów motywacyjnych opartych na poniżającym modelu kija i marchewki (upokarzającym i ucznia, i nauczyciela), w której każdy (znowu: uczeń, i nauczyciel) ma przestrzeń do rozwoju, a jednocześnie jest odpowiedzialny (niekoniecznie w równym stopniu) za wspólnotę, której jest częścią. Za panujące w niej zasady, za atmosferę, za jej sukcesy. Gdzie pojawiające się problemy są rozwiązywane przy pomocy mediatorów, peacemakerów, cieszących się ogólnym zaufaniem. Szkolę wolną od dyktatu odgórnych standardów, niedopasowanych do konkretnego miejsca i konkretnej grupy. Czy tak pomyślana szkoła nie wydaje się dziś po prostu koniecznością?
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz