Po dzisiejszej debacie o przemocy symbolicznej w edukacji. Fascynujący wielogłos. Różne perspektywy, punkty widzenia, interpretacje. Autentyczna triangulacja spojrzeń.
Czy to wszystko nie jest kwestią nazwania? Języka? Nadania znaczenia? To co dla jednych )działaczy alternatywnych) jest przemocą dla innych (dyrektorów, nauczycieli) może być sprawdzonym sposobem zarządzania instytucją. To co dla badacza może być opresją - dla urzędnika jest elementem wspierania szkoły (zresztą sam problem relacji między wspieraniem a przemocą jest niejednoznaczny).
I nieco postmodernistyczne to zabrzmi ale... Wchodzimy do szkół z naszymi opowieściami (opartymi na pewnych ideowych założeniach) i konfrontujemy się tam z zupełnie innymi narracjami. Każde dziecko ma własną. Każdy nauczyciel. Każdy rodzic.
Czy mamy je oceniać? Wartościować? Na podstawie czego? Zmieniać? Wskazywać na ich błędność (wg kryteriów naszej kultury)? Mamy być tam obserwatorami czy ekspertami? I czy samo wprowadzanie naszych kategorii w celu modyfikacji obecnych tam historii nie jest pewną delikatną formą przemocy (przemagania zakorzenionych narracji na rzecz naszej)?
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz