Teoretycznie - wpływ edukacyjny/wychowawczy tym się różni od wpływów innego rodzaju, że ma rzeczywistą (nie tylko deklaratywną) intencję propodmiotową. Chodzi o dobro odbiorcy (dziecka), o inspirowanie czy stymulowanie jego rozwoju. Jeśli oddziaływanie nabiera cech instrumentalnych (człowiek staje się narzędziem do realizacji celów, wychodzących poza jego bezpośrednie potrzeby i interesy), kończy się edukacja a zaczyna propaganda czy manipulacja.
Jednak - jak rozpoznać co rzeczywiście służy dziecku a co nie? (np. czy w perspektywie długofalowej interes państwa nie pokrywa się z interesem obywatela?). Kto ma być decydentem rozstrzygającym?
Rodzice? Przecież sami są często pogubieni, zdezorientowani, podatni na opinie z zewnątrz, zbyt wystraszeni perspektywą, że ich dzieci nie odniosą sukcesu.
Nauczyciele? Ci, skupieni są na realizacji programu, wykonują polecenia z góry, wchodzą w rolę funkcjonariuszy publicznych.
Władza? Ta zajmuje się głównie reformowaniem dla samego reformowania (bez wizji) i eksponowaniem wyników zewnętrznych rankingów (mierzących umiejętność rozwiązywania testów).
Same dzieci? Mam dużo wiary w ich mądrość, ale przecież brakuje im wiedzy i doświadczenia, by samodzielnie mogły rozpoznać, co może im się przydać w życiu.
W myśleniu o edukacji brakuje mi całościowej refleksji nad dobrem dziecka, pozbawionej naiwnego sentymentalizmu z jednej strony, oraz tęsknoty za centralistycznym sterowaniem z drugiej.
Bez zmian strukturalnych się nie obejdzie. Bez reformatorów, innowatorów, marzycieli siedzielibyśmy może do tej pory w jaskiniach albo żyli w ustroju niewolniczym. Bez całościowej refleksji. Na poziomie mikroskali mogą istnieć ogniska, wyspy, osady - ale powszechny system edukacji potrzebuje myślenia holistycznego, syntezującego. Władza może a może być hamulcem swobodnych inicjatyw albo organizatorem przestrzeni ułatwiającej jednostkom rozwój, inspirującym i wspierającym edukacyjne eksperymenty.
Tomasz Tokarz
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz