Nosimy w sobie różne obrazy nas samych. Wszczepione przekonania, narzucone oceny, przypisane osądy, matryce, w które próbowano nas wtłaczać, kody kulturowe, schematy, kalki. Od małego obrabiają nas rodzice, szkoła, rówieśnicy, inni ludzie, często sami pogubieni i niepogodzeni ze sobą.
Te przekazy stają się fundamentem pod wewnętrznego krytyka, wymagającego, surowego, czasem bezlitosnego. Nieustannie nam komunikuje, że jesteśmy nie w porządku, że coś z nami jest nie tak, że wymagamy fundamentalnej naprawy.
Z tego powodu lgniemy do tych, których uważamy za lekarzy: dominujących partnerów, guru, autorytetów wytyczających ścieżki. Oczekujemy, że nas uzdrowią, naprawią, wskażą, jak żyć. Zapewnią nam bezpieczeństwo. Powiedzą nam, że jesteśmy fajni. Mocno potrzebujemy zewnętrznej akceptacji.
Oni jednak mogą nam tylko dać przestrzeń i narzędzia. Najważniejszą pracę musimy wykonać sami. Polega na odrzuceniu zewnętrznych schematów, krępujących oczekiwań, cudzych wyobrażeń. Na odnalezieniu siebie. Na wsłuchaniu się w nasz wewnętrzny głos. I polubieniu siebie, takimi jakim jesteśmy. "Stań się sam dla siebie najlepszym przyjacielem".
Paradoksalnie - dopiero kiedy osiągniemy emocjonalną samowystarczalność, kiedy poczujemy, że jest nam dobrze samym ze sobą, kiedy przestaniemy kompulsywnie szukać towarzystwa innych, by pozapełniać dziury - jesteśmy gotowi do tworzenia dobrych relacji - bez osaczeń i uwieszeń, gdzie wzajemna zależność nie prowadzi do uzależnienia, więzi nie oznaczają uwiązania, a poświęcenie nie skutkuje wyrzeczeniem siebie. Do budowania związku opartego na chęci bycia z konkretną osobą, nie na intensywnej tęsknocie do bycia z kimkolwiek.
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz