Wróciłem do "Żelaznego Jana" Roberta Bly. Inspiracją do napisania tej książki były dla autora obserwacje współczesnych mu mężczyzn, pogubionych, pogrążonych w żalu i marazmie, pozbawionych celu i poczucia sensu. I to zarówno tych, hołdujących "klasycznym" ideałom męskości (faceta surowego, zimnego, nieulegającego emocjom, nosiciela wojny), jak i tych, przyjmujących wzorzec "nowego mężczyzny" (wrażliwego, spokojnego, dobrego, piewcy pokoju).
Według Bly konieczna jest integracja tych dwóch modeli. Świat, sugeruje, potrzebuje mężczyzn jednocześnie silnych i wrażliwych, odważnych i opanowanych, dzikich i subtelnych. Prowadzi nas przez kulturowe memy zawarte w mitach i legendach w poszukiwaniu archetypu męskiej energii. Mimo uproszczeń, jakich wiele w tym eseju, warto przeczytać.
"Od mężczyzny lat pięćdziesiątych oczekiwano, że będzie lubił piłkę nożną, że będzie agresywny, że będzie zawsze brał stronę Stanów Zjednoczonych, że nigdy nie zapłacze i że w każdej sytuacji będzie można na niego liczyć. W tym obrazie mężczyzny brakowało jednak przestrzeni wrażliwości czy przestrzeni intymności. Osobowość była zbyt statyczna. Psychice brakowało współczucia, czego wyrazem była uporczywa kontynuacja wojny wietnamskiej; podobnie jak później brak czegoś, co można by nazwać" „tęsknotą do ogrodu". (...) Na pierwszy rzut oka przedstawiał on sobą silny, pozytywny charakter, ale wdzięk osobisty i pozerstwo ukrywały (i ukrywają nadal) poczucie osamotnienia, deprywacji i bierności.(...)
Ruch feministyczny skłonił mężczyzn do przyjrzenia się kobietom naprawdę, zmuszając ich do uświadomienia sobie niepokojów i cierpień, od których mężczyzna lat pięćdziesiątych usilnie starał się odwracać. (...) Podjęta przez wielu Amerykanów podróż w "miękkość", wrażliwość czy „rozwijanie kobiecej strony osobowości" była niezwykle wartościowa, ale na niej droga się nie kończy. (...)
W latach siedemdziesiątych zacząłem dostrzegać w całym kraju zjawisko „miękkiego mężczyzny". Nawet dzisiaj, kiedy przyglądam się swojej publiczności, często wydaje mi się, że połowa młodych mężczyzn należy do tej kategorii. Są to mili, wartościowi ludzie; podobają mi się — nie chcą szkodzić przyrodzie czy wszczynać wojen, cała ich egzystencja i styl życia przepojone są łagodnością i umiarkowaniem. A jednak wielu z tych mężczyzn nie jest szczęśliwych. Łatwo zauważyć, że brak im energii. Należą oni do kategorii ludzi chroniących życie, w odróżnieniu od dających życie. (...)
Mamy tu więc dobrze wychowanego młodego mężczyznę, górującego świadomością ekologiczną nad swoim ojcem, życzliwie nastawionego wobec całego wszechświata, ale przy tym obdarzonego, niewielką siłą witalną"
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz