Uczniowie
nie potrzebują nauczycieli-cyborgów, perfekcyjnych i nieomylnych,
trzymających się kurczowo sztywnej, narzuconej im roli
(profesjonalisty). Potrzebują kontaktu z żywymi, autentycznymi
ludźmi, będącymi sobą i pokazującymi siebie. Z ludźmi
przeżywającymi emocje, zmagającymi się z trudnościami,
potrafiącymi przyznać się do pomyłki. Potrzebują niedoskonałych
dorosłych, ukazujących im - własną postawą - jak rozumieć i
zaakceptować siebie.
Dzieciom potrzebni są dorośli, wskazywała Rebeca Wild (założycielka jednej z wolnych szkół), którzy nie obawiają się ryzyka popełniania błędów na własny rachunek i uczenia się na tych błędach; a więc bycia ludzkimi w taki sposób jak dzieci, które w trakcie takiego właśnie procesu dojrzewają.
Dzięki
temu relacje między nauczycielami a uczniami mogą stać się
bardziej szczere i zażyłe. Nic w większym stopniu nie sprzyja
procesowi ich (wzajemnego) rozwoju.
Jeśli nauczyciele i uczniowie mają do siebie wzajemnie zaufanie, jeśli obdarzają się szacunkiem, jeśli udało im się zbudować dobre relacje, wtedy nie muszą wypracowywać skomplikowanych strategii obronnych, chować się za fortyfikacjami, zamykać w pancerzach.
Uczniowie nie muszą uciekać się do kłamstwa i oszustwa. Nie muszą szukać narzędzi umożliwiających przetrwanie we wrogim środowisku, opracowywać metod radzenia sobie ze strachem i zmęczeniem. Nie muszą kombinować, jak uniknąć zadania, z którym sobie nie radzą lub które powoduje znużenie.
Z drugiej strony nauczyciel nie musi stroić się w szaty despoty, zakładać maskę złego gliniarza, wkładać munduru strażnika więziennego. Nie musi ukrywać się za katedrą i wymierzać zza niej ciosy.
Obie strony mogą być sobą. Dopiero wówczas pojawia się przestrzeń do efektywnej i wartościowej pracy.
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz