źródło: freepik.com
Świat dzieci intryguje przybysza z zewnątrz autentycznością. Emocje są tu na wierzchu. Radości, smutki, żale, pretensje, fascynacje, zauroczenia, lęki (głównie przed odrzuceniem) są dużo bardziej widoczne. Stosunkowo mało w nim masek, choć dzieci próbują je przymierzać. Nie jest opleciony złożoną siecią mechanizmów obronnych, które krępują nas dorosłych. Oczywiście nie można zapomnieć, że dzieci wchodzą w ten świat z całym bogactwem systemu rodzinnego, przenoszą jego blaski i cienie. Nie jest on zatem całkowicie naturalny.
Zastanawiam się od dawna, jak mocno my dorośli powinniśmy integrować w ten świat. Kiedy? W jaki sposób? Z jaką intencją? Jak bardzo mamy czuć się za niego odpowiedzialni? W jakiej roli mamy występować? Strażników? Koordynatorów procesu? Jak wyczuć kiedy napięta sytuacja wyreguluje się sama (a przez to dzieci nauczą się samodzielnie rozwiązywać konflikty), a kiedy wymaga wkroczenia? Jak taka interwencja ma wyglądać? Jak ustrzec się paternalizmu, nie popadając w bierność? Jak wyrzec się skłonności do sprawowania władzy, a jednocześnie nie ulec bezkrytycznie wierze, że wolny rynek dziecięcych interakcji ustabilizuje wszelkie trudne sytuacje?
Świat dzieci to żywy organizm, wielobarwny i wielokształtny, zmieniający się nieustannie. Trudno o jednoznaczne precyzyjne instrukcje - kiedy wiatr rozwija żagle... Trudno z nich także zrezygnować - każdemu z nas potrzebne są stabilizujące kotwice. Pozostaje nam jedynie uważność... (mieszanka intuicji, wiedzy i doświadczenia).
Bądź zatem uważny(a), gdy rozum zawodzi, bądź uważny(a), w zetknięciu z oceanem głównie to się liczy...
Tomasz Tokarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz